wtorek, 17 grudnia 2013

Świąteczne życzenia

Witajcie kochający Święta Bożego Narodzenia i poezję, 
która tak pięknie o nich opowiada!

Źródło : http://cs-puchatek.pl
Kiedy choinka, leśna dama,
Włoży już swoje stroje,
A w kuchni ciasto piecze mama,
Aż pachnie na pokoje,
Wszystkich ogarnia podniecenie,
Nas i sąsiadów z bloku...
Szkoda, że Boże Narodzenie
Jest tylko raz do roku.
A pod choinką dobry święty,
Co ma brodzisko mleczne,
Podarki składa i prezenty
Dla dzieci, tych, co grzeczne.
Dzieci radują się szalenie
Wśród pisków i podskoków...
Szkoda, że Boże Narodzenie
Jest tylko raz do roku.
A kiedy w końcu mama prosi
Do stołu, bo nakryte,
To jakby anioł się unosił
Nad nami pod sufitem.
Za gardło chwyta nas wzruszenie
I łezkę mamy w oku...
Szkoda, że Boże Narodzenie
Jest tylko raz do roku.

Ludwik Jerzy Kern



Wesołych Świąt życzy Wasza świątecznie przystrojona BiblioTeka!


środa, 11 grudnia 2013

Czytelnictwo

Witam Was miłujących czytanie:-)
Od dzisiaj informacje o czytelnictwie w naszej szkole będą znajdować się tutaj. Oszczędzamy papier i lasy Amazonii zarazem:-) Bardzo jestem zadowolona, że uczennica pierwszej klasy została czytelniczką miesiąca, mam nadzieję, że będzie już na lata moją przyjaciółką i na bibliotecznych półkach znajdzie całe mnóstwo wspaniałych opowieści. 
W klasach IV-VI nikt się  szczególnie nie wyróżnił więc nie wybrałam czytelnika miesiąca może w przyszłym miesiącu będzie lepiej.......:-(
W gimnazjum jak zwykle:-) Monika ratuje honor wszystkich uczniów. Wiecie, że w klasie III c w Gimnazjum nikt nie wypożyczył w ciągu całego miesiąca ani jednej  nawet najmniejszej książeczki???????nawet lektury!!! a egzamin gimnazjalny tuż tuż........

Czytelniczkami miesiąca listopada zostały:


Alicja Pluta
Klasa Id Szkoła Podstawowa

    Monika          Barańska
Klasa IB Gimnazjum


Informacje o stanie czytelnictwa poszczególnych klas  znajdziecie na szkolnej stronie Internetowej
Wasza BiblioTeka

czwartek, 28 listopada 2013

Święto Pluszowego Misia

Witajcie miłośnicy misiów pluszowych!
Święto Pluszowego Misia obchodziliśmy 25 listopada w czytelni biblioteki szkolnej.  Odwiedziły nas przedszkolaki, które wysłuchały ciekawych opowieści o niedźwiadkach przygotowanych w oparciu o encyklopedię przyrodniczą. Słuchały także bajki o Kubusiu Puchatku, najbardziej znanym misiu na świecie. Razem ze swoimi ulubionymi misiami  odbyły poranną  gimnastykę i zaśpiewały nam piękną misiową piosenkę. Był to poranek pełen uśmiechu i dobrej zabawy. Nikt się nie nudził. Na koniec dzieci obejrzały dobrze wszystkim znana dobranockę „Przygody misia Uszatka” .

A oto kilka ciekawostek o misiach :

Większość misiów przychodzi na świat zimą. Tuż po narodzinach niedźwiadek waży tyle co kostka masła. Pod koniec kwietnia po raz pierwszy wychodzi na spacer. Przez cały czas trzyma się jednak blisko mamy. Woli podróżować na jej plecach zamiast samemu przebierać łapami. Niedźwiedziątka muszą uczyć się wielu rzeczy, dzięki temu mogą przetrwać. Pierwsza lekcja to wspinaczka, aby w razie niebezpieczeństwa uciec na drzewo. Misie potrafią pływać od urodzenia i właściwie nie muszą się tego uczyć. Bardzo chętnie wskakują do wody. Za to z łapaniem ryb idzie im trochę gorzej. Obserwując mamę mogą się jednak nauczyć wielu sztuczek. W ciągu lata z malucha wyrasta całkiem duży niedźwiedź. Jesienią zapadną niedźwiadki w zimowy sen.
Wasza BiblioTeka zaprasza na dobranockę:-)

źródło: youTube

środa, 6 listopada 2013

[M] O rany! On się rusza! (MbT)

[M] O rany! On się rusza! 

(Między V a VI rozdziałem)

W ciszy wpatrywałam się w Erica. Jego blond włosy jak zwykle były w nieładzie. Wyciągnęłam dłoń i przeczesałam je. Stwórca nie zareagował. Wciąż spoglądał na jezdnię.

- Wampiry mogą jeść? - spytałam zaciekawiona.
- Niektóre. - przyznał kiwając głową. - Ja nie toleruję jedzenia ludzi, a szkoda. Chciałbym spróbować pizzy. Ponoć jest pyszna.
- Bomba kaloryczna. - skomentowałam. 
Przez dwie godziny drogi całkowicie zapomniałam o krwi, a teraz temat jedzenia niemiłosiernie przypomniał mi o głodzie. Wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia i przycisnęłam rękę do kłów.
- Nie mów, że zgłodniałaś. - westchnął Eric. - W porcie było mnóstwo okazji do pożywienia się.
Obserwowałam bajkowe krajobrazy Anglii. Pastwiska porośnięte trawą. Czerwono białe stodoły i małe, szare domki z kamienia zapierały mi dech w piersiach. Po lewej stronie rozciągał się gęsty las z różnej maści zwierzętami.
- Zapomniałam o głodzie. To nie moja wina. - obruszyłam się i wsadziłam kosmyk czarnych włosów za ucho.
- To nigdy nie jest twoja wina. - rzucił sarkastycznie.
- Właśnie. - zgodziłam się przejeżdżając palcem po ostrych zębach. - Chcę jeść!
Stwórca bez słowa zjechał na drogę prowadzącą do miasteczka Hembridge. 
- Jak to się dzieje, że słońce nas nie zabija? - rozpoczęłam nowy temat.
- Jesteś ciekawska. - roześmiał się cicho. - Ja tak samo jak ty posiadałem znak w dniu przemiany. On nas uodparnia na niektóre rzeczy i zwiększa podatność na inne. - odpowiedział parkując na poboczu żwirowej drogi. - Jest południe, więc istnieje możliwość, że poczujesz lekkie pieczenie.
- To groźne? - spytałam. Nie miałam ochoty umierać przed obiadem.
- O ile dyskomfort to choroba śmiertelna. - wzruszył ramionami.
Wysiadłam z samochodu oczekując piekielnego bólu. Nic się nie stało. Odetchnęłam z ulgą.
- Po co tu przyjechaliśmy? - zapytałam kierując się w stronę rynku. Eric złapał mnie za rękę i odwrócił.
- Nie tędy droga. Mówiłaś, że jesteś głodna. - spojrzał mi w oczy. - Widzisz gospodę? Jest tam. - wskazał palcem punkt na zachód. Dziesięć metrów dalej widniał niski budynek z szarego kamienia i ze słomianymi ozdobami. 
- Trudno nie zauważyć.
- Zajdź do niej i wynajmij u rudowłosej recepcjonistki pokój numer 12. Na jeden dzień. Zaczekaj w nim na mnie. - w bursztynowych tęczówkach zauważyłam błysk, którego nie rozpoznałam.
- Dobrze. - zgodziłam się. Chwilę później go już nie było. Szybkim krokiem przemierzyłam odległość dzielącą mnie od klimatycznych, drewnianych drzwi.
Lokal pachniał starością. Wystrój przywodził na myśl średniowiecze, a ubrane w długie suknie kelnerki wyglądały jak prawdziwe damy.
Za ladą stał ciemnowłosy chłopak z życzliwym wyrazem twarzy i wątłą posturą.
- Cześć. Szukam rudowłosej recepcjonistki. Pracuje tu jakaś? - uśmiechnęłam się.
- Tak. Zylis. Masz na myśli ją? - spytał wycierając szklankę ścierką.
Nie wiedziałam kogo mam na myśli. Eric ograniczył się tylko do czerwonych włosów.
- Tak. Sądzę, że to ona. - kiwnęłam głową. - Możesz ją zawołać?
- Oczywiście! - ucieszył się. - Chętnie pomagam klientom!
Chwilę później zniknął w zgiełku ciał i rozmów. Jak na małą knajpkę, to klientów było tutaj wiele.
Westchnęłam. Ludzie zbyt weseli mnie męczyli.
Koło mnie mignął cień. Obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z czerwonowłosą pięknością. Mleczna cera pokryta była piegami, które dodawały jej uroku. Niezwykłe oczy o kolorze przybliżonym do bordo krojem przypominały dwa duże migdały. Mały, prosty nos mieścił się nad pełnymi, czerwonymi ustami. Przyłapałam się na rozmyślaniu nad tym czy to aby nie przypadkiem szminka.
- Szukałaś mnie? - usłyszałam uprzejmy ton.
- Tak... chciałam wynająć pokój. Mój przyjaciel powiedział, że mam to zrobić u ciebie. - wyjaśniłam.
- Eric? - zapytała dla pewności. Kiwnęłam głową. - Zach, zajmij się barem, proszę. - zwróciła się do czarnowłosego. - A ty chodź za mną.
Dziewczyna ruszyła w stronę drzwi nie czekając na odpowiedź. Pobiegłam za nią.
Ruda zaprowadziła mnie do pokoju numer dwanaście. Mojego celu.
- Więc jak nazywa się nowa zdobycz mojego brata? - rzuciła się na łóżko. Materac zaskrzypiał.
- Brata? - powtórzyłam opierając się o mosiężną szafę. W pomieszczeniu znajdowało się jedno łoże małżeńskie, biurko i wcześniej wspomniany mebel. Kamienne ściany wydawały się być zimne, a drewniana podłoga wydawała dziwne bliżej nieokreślone dźwięki przy każdym kroku. Surowe warunki. 
- Tak, brata. - zaśmiała się cicho. - Inne matki ten sam ojciec. 
Przyjrzałam jej się oceniająco. Dopiero teraz uderzyło we mnie podobieństwo Zylis do mojego stwórcy. Oboje posiadali wystające kości policzkowe, wyraźnie zarysowaną szczękę oraz ten sam krój ust i oczu.
- Jestem Alexia. - wyciągnęłam dłoń.
- Zylis Katarazano. - przyjęła ją.
- Nie DeVallo? - zdziwiłam się.
- Jestem wampirem. Mogę mieć jakie chcę nazwisko. - wyjaśniła. - Ty też. - dodała po chwili.
Rozległo się pukanie. Otworzyłam okno, a do środka wszedł Eric wlokąc ciało jakiegoś blondyna. Rudowłosa wstała z łóżka i położyła na nie ofiarę.
- Hej braciszku. - uśmiechnęła się.
- Z, dawno cię nie widziałem. - stwórca uśmiechnął się szczerze. - Poznałaś już Al? - wampirzyca kiwnęła głową i odpowiedziała coś gardłowym głosem. Nie zrozumiałam ani słowa.
Dalsza konwersacja między rodzeństwem odbyła się w nieznanym mi języku. Z braku zajęć zbliżyłam się do ofiary. Kucnęłam przy jego głowie i wysunęłam kły. Przycisnęłam wargi do gorącej szyi i nacisnęłam. Chłopak się poruszył. Odskoczyłam od niego jak poparzona.
- O rany! On się rusza! - pisnęłam. Stwórca posłał mi protekcjonalne spojrzenie.
- To człowiek, nie schabowy. To naturalne, że się rusza. - westchnął. - Jedz, nie mamy czasu. - pośpieszył mnie.
Zerknęłam na młodego mężczyznę. Ślina sama naleciała mi do ust. Teraz albo nigdy.
Wpiłam się kłami w jego ciało. Iskierka życia zgasła w nim na zawsze.


________
Tłumaczę: [M] oznacza miniaturkę, jest ona dopełnieniem. Opowiada o tym co się działo między danymi rozdziałami. Na ten czas posiadam tylko dwie. Istnieją również drabułki (drabble) [D] jednak nie sądzę, że pojawią się w tym opowiadaniu. (Drabułka zazwyczaj zawiera 100 słów lub wielokrotność (100, 200, 300) maksymalnie 300 słów).
Zylis Katarazano - anagram od mojego imienia i nazwiska ;p
Pisane na plastyce ;-;

Rozdział V (Nareszcie!)

Za nami już pierwsza długa przerwa spowodowana brakiem dostępu do internetu i nawałem sprawdzianów, ale już wszystko wraca do normy ;')

Rozdział V

Obudziłam się z mocnym bólem głowy. Otworzyłam oczy. Światło z okna padało wprost na moją twarz. Zacisnęłam powieki i syknęłam z bólu.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju i trzaska drzwiami. Syknęłam ponownie. Jego kroki dudniły w mojej głowie jakby ktoś puścił je przez megafon.
Wyczułam męskie perfumy. Zmarszczyłam nos. Usiadł na łóżku, na którym leżałam.
- Zasłoń te cholerne zasłony. - modliłam sie aby posłuchał. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, następnie znów uderzał obcasami o drewnianą podłogę nasilając mój ból.
Otworzyłam ostrożnie jedno oko. 
Mężczyzną tym był Eric. 
- Wyglądasz jak wrak człowieka. - westchnął i podał mi kubek jakąś cieczą, ni to cola ni to woda. Wypiłam nieufnie.
- To ty mi to zrobiłeś. - odsunęłam się i z całej siły uderzyłam głową o ścianę. Krzyknęłam. Zaraz potem złapałam się za głowę. Krzyknęłam zbyt głośno.
- Nie, to ty to sobie zrobiłaś. - poprawił mnie przeczesując moje włosy. Odsunęłam się w bok. Ze zrezygnowaniem opuścił rękę.
- Co z wczoraj pamiętasz? - spytał.
- Upiłeś mnie. - warknęłam rzucając mu spojrzenie spod byka.
- Ale to ty do mnie przyszłaś.
- To NIE zmienia faktu, że mnie UPIŁEŚ. 
- Nie protestowałaś gdy ci nalewałem. - wyglądał na rozbawionego.
Jego argumenty były mocne, chociaż wiedziałam, że zrobił to celowo.
- Gdzie jesteśmy? - zmieniłam temat rozglądając się.
- Wciąż na statku. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Wychodzę. 
- Niestety, najbliższy port za kilkanaście godzin.
- Nie mówiłam o tym, dupku. Wychodzę z tego pomieszczenia.
- W tym stanie? - zaśmiał się pod nosem.
- Jakim tym?
Eric podał mi lusterko. Spojrzałam na swoje odbicie oniemiała. Włosy wróciły do swojego naturalnego koloru i wydłużyły się o jakieś piętnaście centymetrów. To był pieprzony sen. Jednak nie zauważyłam reszty zmian. Pod moimi oczami wisiały wielkie, sine wory, a skóra lekko zbladła. Pewnie z przemęczenia czy czegoś tam.
Przymknęłam powieki i powstrzymałam się przed pełnym złości sapnięciem.
- Przemknę do swojego pokoju. Nikt mnie nie zauważy, spuszczę głowę. - wzruszyłam ramionami jak on zwykł to robić.
- Droga wolna. - uśmiechnął się i otworzył mi drzwi.
Słońce mnie paliło w oczy. Biegłam na oślep po drodze potykając się o kilka schodków. Droga dłużyła mi się nie ubłagalnie, jednak każdy krok zbliżał mnie do celu.
Dotarłam do biedniejszej części statku i przekraczając próg weszłam w sam środek kłótni C i Jean.
- A jak jej się coś stało?! - krzyknęła Claudine.
- Ciszej! - syknęłam i złapałam się za głowę. Dziewczyny spojrzały na mnie. Kathlyn się zamartwiała, a Martha wiedziała co się ze mną dzieje. Mogłam to wyczytać z ich mimiki.
- Widzisz? Wszystko w porządku, nie zadręczaj się. - J przytuliła najstarszą. Wkurzyłam się. To ja tutaj jestem tą poszkodowaną, nie ona.
- Właśnie, że nie. Nie wyjaśniłam wam czegoś... - zaczęła. O o. Coś złego?
- Czego? - zadrżałam. Towarzyszka najwyraźniej pominęła coś istotnego, coś co doprowadziło mnie do tego godnego pożałowania stanu.
- Co wiesz o wampirach, kochanie? - spytała i posadziła mnie na fotelu, a ona zaś usiadła na jego oparciu.
- To złe, krwiożercze gnojki bez duszy. - powiedziałam, a głowa mi pulsowała.
- A jak się przemienić w wampira? 
- Umrzeć z jego krwią w organizmie? - nie byłam pewna swojej odpowiedzi. C pokręciła głową. Zaczynałam powoli kojarzyć fakty.
- Niektóre osoby są mniej, a niektóre bardziej podatniejsze na przemianę. My - zakręciła ręką w koło. - jesteśmy naznaczone, czyli, że wraz z pojawieniem się tatuażu jesteśmy najbardziej podatne na każdą zmianę. Likantropiczną czy wampiryczną. Bez znaczenia. A przemiana zachodzi w momencie, w którym do ciała osoby przemienianej dostanie się chodź kropla krwi wampira lub ślina wilkołaka. Nie ważne czy dożylnie, czy drogą ustną. Ważne, że się dostanie. Teraz zależy od ilości tej krwi. Jeśli była to kropla bądź dwie, to okres przemiany będzie znacznie dłuższy i bardziej bolesny. Jeśli zaś krwi było więcej człowiek staje się wampirem w niecałe dwie godziny. - zakończyła wykład. Chciałam się spytać skąd to wie, ale pierw musiałam zasłonić te cholerne okna. Wstałam i podeszłam do zasłonki. W tym momencie osunęłam się na ziemie. Ostry kaszel zajął moje gardło. Zakryłam ręką usta. Poczułam na coś mokrego. Spojrzałam na dłoń. Krew.
Kaszlałam krwią!
- Al! - usłyszałam C. - Trzymaj się. 
- Czego mam się trzymać? - spróbowałam zażartować. Jednak nie udało mi się, ponieważ ponownie zaniosłam się kaszlem.
- Nic ci nie będzie, naprawimy cię. - dziewczyna ścisnęła moją dłoń. Bolało. Zauważyłam w jej oczach łzy.
- Och C... - nie mogłam zaczerpnąć powietrza. W moich płucach wybuchł pożar.
- Pokój! W którym pokoju jest ten wampir?! - krzyknęła przerażona Jean.
- Nie wiem. - wycharczałam, chwilę później jednak mój umysł nawiedziła wizja drzwi z plakietką... - Dziewięćset dwadzieścia dziewięć. - wydusiłam przed kolejną serią kaszlu.
Leżałam tak na podłodze w małej kałuży krwi. Koło mnie siedziała Claudine z jej oczu płynęły łzy.
Nie wiem ile czasu minęło. Może dziesięć minut? Może zaledwie dziesięć sekund? Sama nie wiem kiedy zaczęło mi się kręcić w głowie, aby się czymś zająć liczyłam kaszlnięcia.
Jeden... Dwa... Trzy... Cztery...
Drzwi się otworzyły. Zapach znajomych mi perfum uderzył w moje nozdrza.
Pięć... Sześć... Siedem... Osiem...
Ktoś mnie podniósł, czułam nacisk muskularnej klatki piersiowej. Zostałam ułożona na łóżku.
Dziewieć... Dziesięć... Jedenaście... Dwanaście...
Zaczęłam dławić się krwią.
Trzynaście... Czternaście... Piętnaście... Szesnaście...
Leżałam spokojnie, cała zakrwawiona na łóżku i czekałam na rychłą śmierć. Oczekiwałam jej ze spokojem. W końcu uwolnię się od tego bagna.
Siedemnaście... Osiemnaście... Dziewiętnaście... Dwadzieścia...
Zamknęłam oczy, moje serce zwalniało. Wsłuchiwałam się w jego rytm. 
Jedno uderzenie, drugie, trzecie.
Bicie ustało. Umarłam.

****** CLAUDINE ******

Dotknęłam policzka Alexii swoją dłonią. Bałam się, że ją skrzywdzę chociażby najdelikatniejszym ruchem. Nie poruszała się. Strużka krwi płynęła od kącika jej ust ku jej ciemnym, aksamitnym włosom. W okół niej było mnóstwo czerwieni. Biała, letnia sukienka i prześcieradło zostało przebarwione przez ciecz. Z chęcią zabiłabym drania, jednak był on jej potrzebny. Dziewczyna potrzebowała stwórcy.
Eric stał w kącie pokoju obserwując nas spokojnie. Zauważyłam, że jego wzrok spadł na moje przedramię, szybko je zasłoniłam. 
Uniósł brew i wyjął ręce z kieszeni. Nienawidziłam go za tą nonszalancką postawę. Podszedł powoli do łóżka Jean i pogładził jej włosy. Złapałam go za rękę.
- Nie dotykaj jej. - syknęłam niebezpiecznie.
- Jest M O J A. - wyrwał dłoń uśmiechając się tryumfalnie.
- Znienawidzi cię za to co jej zrobiłeś. - stwierdziłam próbując przybrać obojętny ton.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Nikt nie kazał jej gryźć mojej wargi. 
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Wiedziałam, że ją skrzywdzi. Taki już był Eric...
- TY IDIO... - uniosłam dłoń aby wymierzyć mu siarczystego policzka.
- Stop. - lekko zachrypły głos dobiegł mych uszu.

****** Alexia ******
Odzyskałam przytomność, jednak nie miałam siły się ruszyć. Wszystko mnie bolało. Usłyszałam głos Marthy.
- Nie dotykaj jej.
- Jest moja. - powiedział wyniośle jednak już mnie nie dotknął.
- Znienawidzi cię za to, co jej zrobiłeś. - znowu Claudine...
Cichy śmiech połechtał moje uszy, był jak aksamit. 
- Nikt nie kazał jej gryźć mojej wargi.
No to już jedna zagadka rozwiązana, a mianowicie: "Jak to się stało?!"
Uchyliłam powiekę. Towarzyszka stała w bojowej pozie i unosiła dłoń.
- TY IDIO...
- Stop. - wydusiłam z siebie. Mój głos był inny. Zimniejszy. Płuca już tak nie paliły.
Wszystkie pary oczu zwrócone były w moją stronę. Chciałam się schować pod kołdrę. Pierwszą osobą, która podeszła do mnie był blondyn.
Uśmiechnęłam się smętnie. Jednak wciąż tu jestem. Chyba nic już mnie nie uratuje. No cóż, złego diabli nie biorą.
- Co wy tu robicie? - zakasłałam. - Miałyście wysiąść w Anglii.
- Tak bez ciebie? - Jean odezwała się na tyle głośno, aby moja głowa znów mnie zabolała. Odruchowo podniosłam rękę, aby przetrzeć czoło. Eric zauważył ten gest.
- Musicie być ciszej. Ona dopiero co przyzwyczaja się do nowego ciała. - powiedział kojąco.
Claudine odwróciła głowę w bok tak, że jej szyja była pięknie eksponowana, aby spojrzeć na Kathlyn, która dopiero zrozumiała co się stało. Zrozumiała, że już nigdy nie będę jej młodszą siostrzyczką.
Moja górna warga uniosła się mimowolnie. Mój stwórca przypatrywał się mi. Zauważył również ten ruch. 
Podsunął się na łóżku w moją stronę i zamachał mi ręką przed oczami. Zbliżył usta do moich uszu, tak, że czułam jego gorący oddech.
- To jest twoja przyjaciółka, nie obiad. Będziesz się obwiniać. - te słowa chodź brzmiały kojąco były stanowcze. Natychmiast zasłoniłam ręką usta. Przeczekałam kilka sekund, uspokoiłam się. 
- To gdzie wysiadamy? - nie przyzwyczaiłam się do nowego głosu, był oziębły.
- Kupiłam nowe bilety. Za kilkanaście minut ponownie zawitamy u wybrzeży Anglii. - Claudine pomachała mi jakimiś papierkami przed twarzą.
- To dobrze, dotrzecie do schronu. - ucieszyłam się. - A my? - spojrzałam na Erica.
- Też Anglia. - wzruszył ramionami. 
Wtuliłam się w jego ciało. Uniósł w zaskoczeniu ręce, chwilę później położył je na moich plecach. 
Może wieczność nie będzie taka zła?

_____
Nie mam pomysłu co dodać, macie może jakieś pytania? :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Cześć to znowu ja, Sara.


Tym razem chcę opowiedzieć o historii pewnej dziewczynki , którą wygnano z domu. Momo (bo tak miała na imię owa dziewczynka) błąkała się po świecie. Aż pewnego razu   trafiła do starego Amfiteatu w pewnym mieście. Od razu spotkała miłych sąsiadów. Wszyscy polubili Momo, bo umiała słuchać, tak słuchać. Słuchanie to nie byle co, Momo robiła to wspaniale! Codziennie przychodzili do niej ludzie aby ich słuchała.  Momo miała brązowe włosy i piwne oczy, w które wpatrzony był jej przyjaciel Girolamo (w zdrobnieniu Gigi). Momo miała dwóch przyjaciół Gigiego i Beppa - byli to młody gaduła (Gigi ) i małomówny starzec (Beppo ). Pewnego razu do miasta zawitali szarzy panowie. Było to wielkie nieszczęście dla mieszkańców miasta, ale i całego świata, ponieważ szarzy panowie to wielcy oszuści i złodzieje czasu . Ale wtedy wkroczyła Momo i wszystko się zmieniło...



                                        ZACHĘCAM  DO  PRZECZYTANIA TEJ WSPANIAŁEJ 
                                              KSIĄŻKI  CHOĆ NA PEWNO SPOTKACIE SIĘ
                                                   Z  NIĄ W KLASIE PIĄTEJ!!!!!!!!

Sara

czwartek, 31 października 2013

Słodki rok Kuby i Buby

Cześć, mam na imię Sara chciałabym zachęcić was do przeczytania książki pt. „ Słodki rok Kuby i Buby”.


„Słodki rok Kuby i Buby”, to zbiór 28 zabawnych opowiadań, których głównymi bohaterami jest para bliźniaków. To również książka kucharska! Na końcu każdego opowiadania jest łatwy do przygotowania przepis na różne słodkości np: „ciasteczka mniam-mniam”, „orzechowy cwaniak”,
http://kraina-smakow.blogspot.com/
„zima-latem, „niezła babka”. Rozdział, który najbardziej mi się spodobał to „Muchomor na zimno”.
Opowiada on o tym, jak bliźniaki odmówiły grzybobrania sądząc, że jest ono ciekawe tylko przez pięć pierwszych minut. Co prawda na grzybobraniu można się też bawić (a przynajmniej próbować). Można na przykład, urządzić konkurs - kto zbierze najwięcej grzybów ten wygrywa, ale problem w tym, że ich rodzice nie uznają muchomorów za pełno-wartościowe grzyby. A  co do muchomorów... kiedy rodzice wrócili z grzybobrania, tata zapytał:
– Co to jest? Patrząc na „coś” w lodówce.
– Sernik na zimno - odparł Kuba.
– I w dodatku w kształcie muchomora - dodała Buba.
Wszyscy zabrali się do jedzenia. Kuba i Buba zjedli po trzy kawały i potem jeszcze po dwa i jeszcze po jednym i potem...
– Niedobrze mi - jęknął Kuba.
– I mi – jęknęła Buba.
– W takim razie... Ja zjem ostatni kawałek!!!!! - powiedział tata.
– NIE !!!!! - krzyknęły bliźniaki. I rzuciły się na resztkę ciasta. I jak można się domyślić po chwili nic już nie zostało na talerzu.



Książka „Słodki rok Kuby i Buby” dostarcza wiele rozrywki, ale też jest bardzo użyteczna. Kilka przepisów już wypróbowaliśmy w naszej kuchni. Szczególnie polecam ciasto czekoladowe i wigilijne pierniczki.



Autor: Grzegorz Kasdepke i Gabriela Niedzielska

środa, 23 października 2013

Kumpel


Witajcie lubiący szukać odpowiedzi na ciekawe pytania!


Kim jest Polak mały?
Jak dogadać się z gorylem?
Dlaczego statek pływa?
Jak zachować się w kinie?
Jak powstaje film?
       Zapewne macie wiele takich pytań. Odpowiedzi na nie można szukać w różnych źródłach. Przedstawiam Wam dzisiaj niezwykle interesujące czasopismo - "Kumpel", w którym na pewno znajdziecie odpowiedzi na wiele nurtujących Was pytań. Jest to pismo obecne na ryku od 2004 roku, pięknie ilustrowany DWUTYGODNIK edukacyjny dla uczniów klas I, II i III szkoły podstawowej. Pismo mądrych dzieciaków i ich rodziców.

W każdym numerze magazynu:
  • Test trzecioklasisty z odpowiedziami – zadania zgodne z wytycznymi najnowszej Podstawy programowej
  • Edukacyjna gra planszowa
  • Komiks „Ada, Junior i pies Pirat"
  • Rozmawiamy o uczuciach
  • Bajki zgadywajki
  • Przepisy na nudę
  • Kumpel z lektury (jak bohaterowie lektur są podobni do czytelników "Kumpla") 
  • Matematyka, którą się spotyka (Bohaterowie opowiadania napotykają matematyczne łamigłówki)
  • Podróż w czasie (np. na wyspę piratów) i po mapie (np. do Afryki)
  • Plakaty ze zwierzami, malowanki, łamigłówki, żarty
  • "Kumpel" poleca - książki, kulturalne wydarzenia i mądre konkursy dla dzieci

Wasza BiblioTeka

piątek, 18 października 2013

Rozdział IV (MbT)

Przepraszam, że rozdział dopiero po dwóch tygodniach, ale miałam kilka problemów z internetem, które mam nadzieję już rozwiązałam.

Rozdział IV


- Co będziemy dzisiaj robiły, móżdżku?* - spytałam żartobliwie Claudine, która patrzyła na zachodzące słońce. 
- To co zwykle, Pinkey. Będziemy próbowały dotrzeć do schronu. - mrugnęła do mnie, a mój dobry humor znikł.
Towarzyszka od kilku dni mówiła nam o wielkim schronie. Znajdował się on gdzieś w Anglii. Twierdziła, że tam zjeżdżają się wszyscy ścigani przez wampiry. Nie wierzyłam, że coś może nas od nich uratować, ale Jean zaraziła się ekscytacją Claudine. Obie dogadywały się doskonale, zazdrościłam im tej relacji. Były niczym siostry. Jean nawet zdołała namówić ją na przefarbowanie się na brąz po tym jak Martha spanikowała i odwołała wizytę, na którą ją umówiłam. 
Zrobiły to podczas pobytu w nadmorskim miasteczku. Wyślizgnęły się z motelu rano i poszły do fryzjera. Kiedy wróciły wygłosiłam im długi i wyczerpujący wykład na temat tego co mogło się stać. Dziewczyny pokornie skinęły głową i chichotały pod nosem. 
- Ty naprawdę w to wierzysz. - powiedziałam cicho, ledwo słyszalnym szeptem.
- A no. Wierzę. Mam nadzieję, że to będzie dobry wybór. - spojrzała na mnie nieprzytomnie. - Jutro rano statek powinien dotrzeć do brzegu kraju. Vanem dostaniemy się do małego miasteczka pod Londynem. W tym miasteczku czeka na nas dobrobyt.
- Mówisz jak w Resident'cie Evil'u o Arkadii. - spróbowałam zażartować, ona jednak rzuciła mi poważne spojrzenie.
- Być może, że to będzie nasza arkadia.
Przewróciłam oczami. Zauważyłam przy tym, że Jean maszerowała do nas pewnym krokiem. Widocznie przeszła jej choroba morska, na którą uskarżała się od początku rejsu.
- Hej piękne. - mrugnęła do mnie i przytuliła Claudine. - Co tam szemrałyście?
Spojrzałyśmy na siebie, ja i moja rozmówczyni, ja i moja mentorka. 
- Piękny zachód. - powiedziała szatynka wskazując na czerwone kółko na horyzoncie. - Uwielbiam zachody.
- A ja kocham wschody. - uśmiechnęła się Jean i uszczypnęła Marthę, zmiana tematu podziałała.
Nie chciałam tego oglądać, poczułam ukłucie zazdrości. 
Takie sceny zbyt często pojawiały się przed moimi oczami.
Wbiegłam do baru mieszczącego się w środku luksusowego statku. Podeszłam do lady.
- Whiskey. - machnęłam ręką na barmana, on uniósł brew.
- Dowód? - spytał czyszcząc szklanki. Cholera! Zostawiłam fałszywe papiery w bagażu, który teraz był w pokoju. Westchnęłam.
- Colę z cytryną i lodem.
Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął kroić cytrynę, oderwałam wzrok od jego sprawnych dłoni i spojrzałam na drzwi, które otworzyły się z hukiem. W nich stał chłopak o włosach koloru ciemnego blondu. Wykrzywił usta w pół uśmiechu i ruszył w moją stronę. Na jego twarzy widać było ślady jednodniowego zarostu. Piwne oczy przewiercały mnie na wylot. Usiadł z gracją na stołku i zamówił dwie whiskey. 
- Nie masz ochoty na czegoś mocniejszego niż to? - wskazał ruchem głowy szklankę z colą stojącą przede mną. Zaczerwieniłam się.
- Jasne. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- A skończyłaś chociaż osiemnaście lat? - wyszczerzył zęby i machnął ręką na barmana mówiąc "dwie whiskey". 
- Oczywiście, że tak. - skłamałam gładko. - Ale papiery zostały w pokoju. - nachmurzyłam się.
- Rozumiem. - powiedział po czym zamyślił się. Wyciągnął papierosa. 
Złapałam jego rękę zanim wsadził go do ust.
- Możesz sobie palić gdzie chcesz, ale nie rób tego przy mnie. - rzuciłam mu spojrzenie z ukosa.
Wzruszył ramionami i schował fajkę do paczki.
- Niektóre dziewczyny sądzą, że facet jest bardziej męski z papierosem. - powiedział wyzywającym tonem.
- Niektóre dziewczyny marzą aby porwał je jakiś smok, chociaż nie są już dziewicami.
Nieznajomy zaśmiał się cicho. Jego głos brzmiał jak aksamit, a śmiech powodował zawroty głowy.
Złapał za małą szklankę stojącą na barze.
- Zdrowie.
Wypił ją jednym haustem. Próbowałam podążyć w jego ślady. Przełknęłam płyn. Zaraz po tym od środka ogrzał mnie żywy ogień. Zmrużyłam oczy.
- Dobre. - wykrztusiłam.
- Chodźmy stąd lepiej zanim twoi opiekunowie się tu zjawią i narobią mi problemów. 
Och tak, Claudine potrafi narobić hałasu o byle co. Spojrzałam tęsknie na szklankę coli. Olałam ją. 
Nieznajomy zostawił na ladzie 10 dolarów.
Mężczyzna zaprowadził mnie na dziób statku.
Zimny wiatr smagał mnie po twarzy, a piana z wysokich fal dosięgała czasem mojego ciała. 
- Jak się nazywasz?! - krzyknęłam, aby mój głos przebił się przez ten zgiełk.
- Co?! 
- Imię! - powtórzyłam przykładając mu usta do ucha.
Kiwnął głową na znak zrozumienia i wciągnął mnie do środka statku.
- Eric DeVallo. 
Otrzepał czarny garnitur z kurzu.
- Jestem Eric DeVallo, a ty, ptaszyno?
Myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki kiedy z jego ust wyszło słowo ptaszyna. 
- Alexia. Alexia Centy. 
- Mmmm... - zamyślił się. - Alexia. - moje imię wypowiedział powoli i z czułością, jakby je smakował. - Podoba mi się.
- Mi też. - przyznałam i skarciłam się za to, że mój wzrok ciągle spadał na jego usta.
Nagle poczułam jego wargi na swoich złączone w pocałunku. Pocałował mnie! W mojej głowie myśli huczały. Przechylił moją głowę do tyłu tak aby moje usta otworzyły się szerzej. Ugryzłam jego wargę. Poczułam lekki metaliczny posmak.
Po kilkudziesięciu sekundach niechętnie oderwałam się od niego. To pytanie cisnęło mi się na usta, nie zdążyłam go zatrzymać:
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co zrobiłem, ptaszyno? - podniósł brew.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - dotknęłam ręką warg.
- Dałaś mi zielone światło, widziałem to w twoich oczach. - mrugnął do mnie. 
Odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych z pomieszczenia. Po chwili ponownie spojrzałam na miejsce gdzie stał Eric. Już go nie było. Zniknął. 
Rozejrzałam się uważnie, za gaśnicą ktoś wcisnął kartkę.
"543-234-574 Zadzwoń, ptaszyno."
Schowałam kartkę do kieszeni i wesołym krokiem udałam się do pokoju, który dzieliłam z Claudine i Jean. Po drodze minęłam kilkunastu marynarzy oraz dwie całujące się pary.
Otworzyłam metalowe drzwi, które skrzypnęły. Moje towarzyszki siedziały na łóżku oglądając telewizję i jedząc czipsy. 
- C, potrzebuję komórki. - powiedziałam łapiąc się pod boki.
- Naprawdę? - uniosła brew.
- Tak, potrzebuję jej teraz. - wyciągnęłam dłoń.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Skąd ci teraz wezmę telefon? - spytała rozbawiona.
- Daj swój. - zażądałam. - Muszę zadzwonić.
Jean przyglądała się temu z iskierkami w oczach.
- Jeśli dam ci telefon to dasz nam spokój na godzinę? - wzięła małego samsunga do ręki. 
- Dam. - obiecałam spokojnie.
- A co z twoją komórką? - Jean postanowiła się wtrącić.
- Nie twoja sprawa. - pokazałam jej język. W tym momencie rzuciła we mnie poduszką. - Dobra, dobra! Zostawiłam w tym małym pubie w porcie, a ja muszę teraz zadzwonić!
Martha podała mi telefon.
- Nie wracaj przed... - spojrzała ukradkiem na zegar. Była 23. - Przed północą.
- Dobrze, mamo. - westchnęłam i wychodząc z pokoju wystukałam numer telefonu. 
Po pięciu sygnałach usłyszałam głos, którego nigdy bym nie pomyliła:
- Mam W A K A C J E, więc jeśli dzwonisz w sprawach S Ł U Ż B O W Y C H to równie dobrze możesz się rozłączyć.
- Nie, to nie są sprawy służbowe. - powiedziałam lekko.
- Ach, ptaszyna. Nie możesz beze mnie wytrzymać? Dałem ci ten numer abyś zadzwoniła jutro, albo za tydzień, nie za trzy minuty. - usłyszałam lekką drwinę.
- To było niemiłe. Tamto zniknięcie.
Przycisnęłam telefon mocniej do ucha.
Usłyszałam westchnięcie.
- Lubię znikać. Wydaję się wtedy tajemniczy. 
Nie powstrzymałam się przed parsknięciem.
- Tak, bardzo tajemniczy. Może byś mi panie tajemniczy zdradził numer swojego pokoju? Chętnie bym przyszła do ciebie i porozmawiała. O ile masz mini barek.
- Pierwsza klasa, na piętrze, numer dziewięćset dwadzieścia dziewięć. 
Chwila przerwy.
- Będę czekać, do zobaczenia.
I rozłączył się. Stałam chwilę w holu i ruszyłam ku przygodzie do pokoju dziewięćset dwadzieścia dziewięć.
Stanęłam przed dużymi, połyskującymi drzwiami z tabliczką "Pokój 929". Wzięłam oddech i podniosłam dłoń aby zapukać, nim zdążyłam to zrobić Eric otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka.
- Nie przywitasz się? - uniosłam brwi.
- No tak, tak dawno się nie widzieliśmy, że muszę się witać. - przewrócił oczyma.
Udając urażoną usiadłam na łóżku. Mój szósty zmysł mówił mi, że coś się dzieje. Głosik z tyłu głowy krzyczał abym uciekała. 
Podszedł do mnie i kucnął aby spojrzeć mi w oczy. Od razu się odprężyłam. Do ręki wciśnięto mi szklankę z alkoholem.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? -  wzięłam łyka czegoś gorzkiego. Głosik został stłumiony. Świetnie!
- Nie wiem. Nudziło mi się. - powiedział i uśmiechnął się.
- Dlatego zniknąłeś? Znudziłam ci się? - poczułam się skrzywdzona. Miałam nadzieję, że ten pocałunek coś znaczył, ale... gdybym nic dla niego nie znaczyła to po co mi jego numer?
Z żalem opróżniłam naczynie. 
- Tak. Znudziłaś. - usiadł koło mnie.
- To dlaczego zostawiłeś mi swój numer? - w moim sercu zakwitła nadzieja.
- Nie wiem. Zwykły kaprys rozpieszczonego dwudziestolatka. - wzruszył ramionami. W oczach poczułam mokre łzy. Eric dolał mi napoju.
Z płynem w ręku rozejrzałam się po pokoju. Był ogromny.
Wzięłam następne łyki. Kiedy szklanka ponownie była osuszona dostałam dolewkę. Ten proces powtarzał się, aż w końcu straciłam świadomość. Ale tyś głupia, Jean. Nie, nie Jean. Alexia
________
Eric nie jest tym kim się wydaje :) (taki mały dopisek :p )

piątek, 4 października 2013

Rozdział III (MbT)


Rozdział III

Czyjaś ręką chwyciła za kierownicę i zakręciła nią tak, że van obrócił się o 180 stopni. Puściłam pedał gazu. Nacisnęłam hamulec.
Zauważyłam te znajome szare tęczówki wpatrujące się we mnie. 
- Żyjesz? - spytała melodyjnym głosem Claudine.
- A jaka jest twoja definicja życia*? - odpowiedziałam pytaniem. - Jeśli pod pojęciem życie masz na myśli to, że chodzę, oddycham i jako tako rozumuję - to tak.
- Nie oczekiwałam więcej. - kiwnęła głową. Kątem oka zauważyłam, że nic już nie przykrywało rudej czupryny.
- Gdzie teraz? - próbowałam ustawić auto na prawidłowy pas.
- Do fryzjera. - bardziej spytała niż stwierdziła.
Zdecydowała się na farbowanie? Uhh może coś z niej wyjdzie.

Poprawiłam lusterko i położyłam dłonie na kierownicy.
- Nie sądzę. - powiedziała Martha chichocząc. - To ja tu jestem kierowcą.
Zamachała mi przed twarzą pękiem kluczy, które nie tak dawno były w stacyjce. 
- Ale jak ty to...? - próbowałam sobie przypomnieć moment kiedy Claudine sięgała po nie. Nic mi nie świtało. 
- Magia. - mrugnęła i przegoniła mnie ręką. Niechętnie wygramoliłam się z wozu i obeszłam go dookoła otwierając drzwi pasażera. 
- Mówiłam ci już, że cię nienawidzę? - spytałam obserwując ją moim poważnym spojrzeniem.
Zaśmiała się głośno i szczerze, chyba to jej pierwszy raz odkąd mnie spotkała. 
- Nie, ale zawsze możesz to nadrobić. - odpaliła silnik i ruszyła. Jej jeździe akompaniował pisk opon zlewający się w jedno z moim.
Zapięłam pasy. Moje dresy były całe podarte i ubłocone, a biała bluzka zmieniła kolor na siwy od kurzu.
Powinnam spakować więcej ciuchów. 
Droga wydawała się nieskończenie długa i nudna. Wszystko było takie samo. Scenerie niezbyt się od siebie różniły. Każde mijane drzewo było wysokie i nudne. Każdy kamień szary i duży, i nudny. 
Pogrążyły mnie rozmyślania nad tym co by było gdybym nie uciekła, gdybym stawiła czoła przeznaczeniu i oddała się w ręce wampirów. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Może niektórzy je lubią, ale mnie zbytnio nie pociąga myśl o dotykaniu kogoś martwego, a w dodatku zimnego. Brrr. Wolałabym już leżeć sześć stóp pod ziemią.
Claudine zjechała na parking małego baru "Pod urwanym łbem". Co za idiota wymyśla te nazwy. Westchnęłam teatralnie i przekroczyłam próg. Wystrój nie różnił się od innych barów z nazwą zaczynającą się na "Pod...". Drewniane ławki przy drewnianych stołach. Lada z cegły i powywieszane głowy jeleni oraz dzików na ścianach. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam, ale nie byłam głodna. Moja towarzyszka zmusiła mnie do posiłku i zamówiła dla nas dwie pieczenie z frytkami. 
Siedziałyśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Przypomniałam sobie Adriana. Był skupiony i zacięty, ale kiedy zauważył mnie coś w nim drgnęło. Widziałam to, ponieważ nie mogłam oderwać wzroku od jego białej jak kreda twarzy. Pamiętałam jak na początku wakacji powiedział mi, że z nami koniec, że musi odejść. Zapytałam się go czy się wyprowadza, odpowiedział mi jedynie...
- Wszystko w porządku? - Claudine odezwała się i wszystko prysnęło. Spojrzałam na nią zdziwiona, a potem przypomniałam sobie kim jest.
- Tak. - odpowiedziałam spoglądając w dół. Frytki leżały na talerzu. Nie tknięte. Wzięłam jedną do ręki i kręciłam nią w ketchupie.
- Widzę, że coś cię dręczy. - dotknęła moją dłoń w pocieszającym geście. Uniosłam na nią spojrzenie i zmusiłam się do uśmiechu. 
- Nie, wszystko ok. - próbowałam ją przekonać. - Naprawdę.
Wiedziałam, że mi nie uwierzyła, ale milczała. Lepsze to niż nic. Wsadziłam czerwoną frytkę do ust. Skrzywiłam się. Za dużo ketchupu. Resztę pokrojonych i usmażonych ziemniaków zjadłam w ciszy. Pokroiłam pieczeń na połowę, a następnie jedną z jej połówek na ćwiartki. Wsadziłam do ust kawałek i żułam. Po połknięciu mięsa wzięłam łyk coli. Powtórzyłam ten schemat kilka razy, aż wreszcie talerz został pusty.
Claudine uśmiechnęła się.
- Od razu wyglądasz lepiej. Nabrałaś rumieńców. - wstała i udała się do toalety. Zauważyłam kluczyki na stole, sięgnęłam po nie i schowałam w kieszonce dresów. 
Kiedy ujrzałam czarną czuprynę od razu się uśmiechnęłam.
- Co jest? - spytała. - Mam coś na twarzy? - sięgnęła dłonią do nosa i próbowała wymacać pryszcza.
- Nie, nie masz. - zapewniłam ją. - Chodźmy do auta. Nie mam zamiaru marnować cennego dnia.
Towarzyszka przytaknęła mi i ruszyłyśmy do wozu. 
Szłam z przodu, a ona wlokła się za mną. Nagle przytuliła mnie od tyłu.
- Jesteś dla mnie ważna, ufam ci. - szepnęła i oderwała się ode mnie. - Ale nie na tyle aby pozwolić ci prowadzić. - mrugnęła i pokazała kluczyki, które wyciągnęła mi z kieszeni podczas uścisku. 
- Jesteś jak lis. Ruda i cwana. Nienawidzę cię.
Zaśmiała się perliście i ruszyła.
I znów sceneria się powtarzała. Drzewa, kamienie, krzaki, zakręty, drzewa, kamienie, zakręty, zakręty. Uchyliłam szybę. 
Przy drodze stała dziewczyna. Kogoś mi przypominała. Już z pewnością widziałam te falujące czarne włosy i pewną siebie postawę. Miała na oko około 19 lat.
- Stój. - powiedziałam cicho, ale to wystarczyło, aby Claudine usłyszała i zatrzymała pojazd.
Autostopowiczka podeszła do szyby.
- Dziękuję, dziękuję tak bardzo, że się zatrzymałyście. Nie wiedziałabym co zrobić. Gonią mnie. - w tym momencie jej wzrok utkwił na moich oczach. Bam. Rozpoznałam ją. Już wiedziałam u kogo widziałam tą postawę. U siebie.
Wysiadłam z wozu i wrzuciłam do tyłu brązową torbę, koło której stała. 
- Wsiadaj. - powiedziałam. Kiwnęła mi głową i usadowiła się na tylnym siedzeniu.
Claudine ruszyła, w lusterku zauważyłam jej pytające spojrzenie. Pokręciłam głową próbując przekazać jej by nie drążyła tematu. Nie posłuchała. Jak zwykle.
- A więc, jak masz na imię? - zapytała niewinnym tonem, chciałam ją udusić.
- Hmm? Ah, tak. Imię. Tak długo go nie używałam. - westchnęła smętnie, a moje serce ścisnęło się. Chciałam ją przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze. Ale nie będzie dobrze, będzie coraz gorzej. - Ale sądzę, że było to Kristine.
- Kathlyn. -poprawiłam przygryzając naskórek prawego kciuka i nie odwracając wzroku z drogi. - Masz na imię Kathlyn McKlein. 
- Skąd je znasz? - w tym pytaniu słychać było lekkie wahanie. Jakby próbowała sobie mnie przypomnieć i nie wiedziała czy tego chce. Claudine przysłuchiwała się temu w milczeniu. 
- To już nieistotne. Jestem kimś innym. Znałam cię. To znaczy myślałam, że cię znam. Ale w nic już nie wierzę. To wszystko to wielkie kłamstwo. A ja nienawidzę kłamstw. - wrzuciłam w te słowa tyle jadu, że aż sama się zdziwiłam.
- Wybacz jej te nieuprzejmości. - powiedziała Claudine. - Możesz pokazać Alexii swoją rękę?
Zrozumiałam. Miałam sprawdzić, czy Kath nie ma znaku
Pod dotykiem jej miękkiej skóry łzy w moich oczach wezbrały. Dokładnie tak ją zapamiętałam. Życzliwą i uprzejmą. Jej włosy zawsze pachnęły brzoskwiniowym szamponem, a skóra była delikatna i pachniała truskawkami. Była I D E A L N A.
- Jak chcesz się teraz nazywać? - spytałam lekko. Chciałam aby została z nami i zostawiła przeszłość za sobą, tak jak ja. Abyśmy we trójkę stworzyły rodzinę. Siostry.
- Nie wiem. - zawstydziła się. - Nigdy nie sądziłam, że mogłabym zmienić imię.
- Może ci pomogę? - zaproponowałam.
- Chętnie przyjmę twoją pomoc. Nie mam zielonego pojęcia o imionach. 
Zaśmiałam się. Kłamała. W każde wakacje wymyślała jakie imię mogłaby nosić. Ja przysłuchiwałam się temu potakując co kilka słów i marząc abyśmy kiedyś wybrały się w podróż i już nie wróciły.
- Może po kimś bliskim? Czyje imię z twojej rodziny najbardziej ci się podobało?
- Jak miałam cztery lata moja mama urodziła dziecko, dziewczynkę. Rodzice chcieli, aby jego płeć była niespodzianką, więc nie szykowali imienia. W końcu aby mnie uszczęśliwić zapytali mnie o zdanie. Powiedziałam, że Jean. Sądzę, że powinnam nazywać się Jean. Po mojej siostrzyczce. - spojrzała w szybę, a ja poczułam gulę w gardle. - Była dla mnie całym światem, opiekowałam się nią gdy była chora, brałam na spacery. Ale straciłam z nią kontakt. Pewnie to już przebolała i wciąż żyje szczęśliwym życiem, beze mnie.
Claudine była bystra, od razu zrozumiała, że Kathlyn opowiadała o mnie. Nie zadawała pytań. Nic nie mówiła. Chciałam ją za to ucałować. 
Wiedziałam, że muszę to powiedzieć, muszę jej zdradzić kim jestem. 
Samotna łza poleciała po policzku Kathlyn. Nie, Jean.
- Kochanie. - wytarłam wodę z jej twarzy. - Wiele rzeczy można o mnie powiedzieć, ale z pewnością nie to, że żyję szczęśliwie.
Ze stoickim spokojem obserwowałam zmiany na jej twarzy.
Szok, niedowierzanie, ból, radość, znowu szok.
- Jean? - spytała ostrożnie, jakby ze strachu, że zaraz się rozpadnę.
- Nie, nie jestem już Jean. Byłam nią, kiedyś. Zanim dowiedziałam się, co mama ze mną zrobiła. Teraz jestem Alexia. Moje imię przypadło tobie. - czułam, że w moim sercu pojawia się dziura, która boli, jednak ciągnęłam to. - Powinnaś zapomnieć o przeszłości, o nas. Obie się zmieniłyśmy i nie powinnyśmy udawać, że nie.
Spojrzała na mnie bystrym spojrzeniem i podała mi rękę.
- Cześć, jestem Jean. - uśmiechnęła się szeroko. Był to sztuczny uśmiech. W jej oczach widziałam ból.
- A ja Alexia. - odpowiedziałam. - A ten potwór tu to Claudine. - złapałam za dłoń byłej siostry. - Witaj na pokładzie.

__________
Na razie gotowych i czekających na wrzucenie rozdziałów mam tylko XI na XXIV planowane, więc pewnego piątku rozdział może się nie pojawić.