Rozdział V
Obudziłam się z mocnym bólem głowy. Otworzyłam oczy. Światło z okna padało wprost na moją twarz. Zacisnęłam powieki i syknęłam z bólu.Usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju i trzaska drzwiami. Syknęłam ponownie. Jego kroki dudniły w mojej głowie jakby ktoś puścił je przez megafon.
Wyczułam męskie perfumy. Zmarszczyłam nos. Usiadł na łóżku, na którym leżałam.
- Zasłoń te cholerne zasłony. - modliłam sie aby posłuchał. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, następnie znów uderzał obcasami o drewnianą podłogę nasilając mój ból.
Otworzyłam ostrożnie jedno oko.
Mężczyzną tym był Eric.
- Wyglądasz jak wrak człowieka. - westchnął i podał mi kubek jakąś cieczą, ni to cola ni to woda. Wypiłam nieufnie.
- To ty mi to zrobiłeś. - odsunęłam się i z całej siły uderzyłam głową o ścianę. Krzyknęłam. Zaraz potem złapałam się za głowę. Krzyknęłam zbyt głośno.
- Nie, to ty to sobie zrobiłaś. - poprawił mnie przeczesując moje włosy. Odsunęłam się w bok. Ze zrezygnowaniem opuścił rękę.
- Co z wczoraj pamiętasz? - spytał.
- Upiłeś mnie. - warknęłam rzucając mu spojrzenie spod byka.
- Ale to ty do mnie przyszłaś.
- To NIE zmienia faktu, że mnie UPIŁEŚ.
- Nie protestowałaś gdy ci nalewałem. - wyglądał na rozbawionego.
Jego argumenty były mocne, chociaż wiedziałam, że zrobił to celowo.
- Gdzie jesteśmy? - zmieniłam temat rozglądając się.
- Wciąż na statku. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Wychodzę.
- Niestety, najbliższy port za kilkanaście godzin.
- Nie mówiłam o tym, dupku. Wychodzę z tego pomieszczenia.
- W tym stanie? - zaśmiał się pod nosem.
- Jakim tym?
Eric podał mi lusterko. Spojrzałam na swoje odbicie oniemiała. Włosy wróciły do swojego naturalnego koloru i wydłużyły się o jakieś piętnaście centymetrów. To był pieprzony sen. Jednak nie zauważyłam reszty zmian. Pod moimi oczami wisiały wielkie, sine wory, a skóra lekko zbladła. Pewnie z przemęczenia czy czegoś tam.
Przymknęłam powieki i powstrzymałam się przed pełnym złości sapnięciem.
- Przemknę do swojego pokoju. Nikt mnie nie zauważy, spuszczę głowę. - wzruszyłam ramionami jak on zwykł to robić.
- Droga wolna. - uśmiechnął się i otworzył mi drzwi.
Słońce mnie paliło w oczy. Biegłam na oślep po drodze potykając się o kilka schodków. Droga dłużyła mi się nie ubłagalnie, jednak każdy krok zbliżał mnie do celu.
Dotarłam do biedniejszej części statku i przekraczając próg weszłam w sam środek kłótni C i Jean.
- A jak jej się coś stało?! - krzyknęła Claudine.
- Ciszej! - syknęłam i złapałam się za głowę. Dziewczyny spojrzały na mnie. Kathlyn się zamartwiała, a Martha wiedziała co się ze mną dzieje. Mogłam to wyczytać z ich mimiki.
- Widzisz? Wszystko w porządku, nie zadręczaj się. - J przytuliła najstarszą. Wkurzyłam się. To ja tutaj jestem tą poszkodowaną, nie ona.
- Właśnie, że nie. Nie wyjaśniłam wam czegoś... - zaczęła. O o. Coś złego?
- Czego? - zadrżałam. Towarzyszka najwyraźniej pominęła coś istotnego, coś co doprowadziło mnie do tego godnego pożałowania stanu.
- Co wiesz o wampirach, kochanie? - spytała i posadziła mnie na fotelu, a ona zaś usiadła na jego oparciu.
- To złe, krwiożercze gnojki bez duszy. - powiedziałam, a głowa mi pulsowała.
- A jak się przemienić w wampira?
- Umrzeć z jego krwią w organizmie? - nie byłam pewna swojej odpowiedzi. C pokręciła głową. Zaczynałam powoli kojarzyć fakty.
- Niektóre osoby są mniej, a niektóre bardziej podatniejsze na przemianę. My - zakręciła ręką w koło. - jesteśmy naznaczone, czyli, że wraz z pojawieniem się tatuażu jesteśmy najbardziej podatne na każdą zmianę. Likantropiczną czy wampiryczną. Bez znaczenia. A przemiana zachodzi w momencie, w którym do ciała osoby przemienianej dostanie się chodź kropla krwi wampira lub ślina wilkołaka. Nie ważne czy dożylnie, czy drogą ustną. Ważne, że się dostanie. Teraz zależy od ilości tej krwi. Jeśli była to kropla bądź dwie, to okres przemiany będzie znacznie dłuższy i bardziej bolesny. Jeśli zaś krwi było więcej człowiek staje się wampirem w niecałe dwie godziny. - zakończyła wykład. Chciałam się spytać skąd to wie, ale pierw musiałam zasłonić te cholerne okna. Wstałam i podeszłam do zasłonki. W tym momencie osunęłam się na ziemie. Ostry kaszel zajął moje gardło. Zakryłam ręką usta. Poczułam na coś mokrego. Spojrzałam na dłoń. Krew.
Kaszlałam krwią!
- Al! - usłyszałam C. - Trzymaj się.
- Czego mam się trzymać? - spróbowałam zażartować. Jednak nie udało mi się, ponieważ ponownie zaniosłam się kaszlem.
- Nic ci nie będzie, naprawimy cię. - dziewczyna ścisnęła moją dłoń. Bolało. Zauważyłam w jej oczach łzy.
- Och C... - nie mogłam zaczerpnąć powietrza. W moich płucach wybuchł pożar.
- Pokój! W którym pokoju jest ten wampir?! - krzyknęła przerażona Jean.
- Nie wiem. - wycharczałam, chwilę później jednak mój umysł nawiedziła wizja drzwi z plakietką... - Dziewięćset dwadzieścia dziewięć. - wydusiłam przed kolejną serią kaszlu.
Leżałam tak na podłodze w małej kałuży krwi. Koło mnie siedziała Claudine z jej oczu płynęły łzy.
Nie wiem ile czasu minęło. Może dziesięć minut? Może zaledwie dziesięć sekund? Sama nie wiem kiedy zaczęło mi się kręcić w głowie, aby się czymś zająć liczyłam kaszlnięcia.
Jeden... Dwa... Trzy... Cztery...
Drzwi się otworzyły. Zapach znajomych mi perfum uderzył w moje nozdrza.
Pięć... Sześć... Siedem... Osiem...
Ktoś mnie podniósł, czułam nacisk muskularnej klatki piersiowej. Zostałam ułożona na łóżku.
Dziewieć... Dziesięć... Jedenaście... Dwanaście...
Zaczęłam dławić się krwią.
Trzynaście... Czternaście... Piętnaście... Szesnaście...
Leżałam spokojnie, cała zakrwawiona na łóżku i czekałam na rychłą śmierć. Oczekiwałam jej ze spokojem. W końcu uwolnię się od tego bagna.
Siedemnaście... Osiemnaście... Dziewiętnaście... Dwadzieścia...
Zamknęłam oczy, moje serce zwalniało. Wsłuchiwałam się w jego rytm.
Jedno uderzenie, drugie, trzecie.
Bicie ustało. Umarłam.
****** CLAUDINE ******
Dotknęłam policzka Alexii swoją dłonią. Bałam się, że ją skrzywdzę chociażby najdelikatniejszym ruchem. Nie poruszała się. Strużka krwi płynęła od kącika jej ust ku jej ciemnym, aksamitnym włosom. W okół niej było mnóstwo czerwieni. Biała, letnia sukienka i prześcieradło zostało przebarwione przez ciecz. Z chęcią zabiłabym drania, jednak był on jej potrzebny. Dziewczyna potrzebowała stwórcy.
Eric stał w kącie pokoju obserwując nas spokojnie. Zauważyłam, że jego wzrok spadł na moje przedramię, szybko je zasłoniłam.
Uniósł brew i wyjął ręce z kieszeni. Nienawidziłam go za tą nonszalancką postawę. Podszedł powoli do łóżka Jean i pogładził jej włosy. Złapałam go za rękę.
- Nie dotykaj jej. - syknęłam niebezpiecznie.
- Jest M O J A. - wyrwał dłoń uśmiechając się tryumfalnie.
- Znienawidzi cię za to co jej zrobiłeś. - stwierdziłam próbując przybrać obojętny ton.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Nikt nie kazał jej gryźć mojej wargi.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Wiedziałam, że ją skrzywdzi. Taki już był Eric...
- TY IDIO... - uniosłam dłoń aby wymierzyć mu siarczystego policzka.
- Stop. - lekko zachrypły głos dobiegł mych uszu.
****** Alexia ******
Odzyskałam przytomność, jednak nie miałam siły się ruszyć. Wszystko mnie bolało. Usłyszałam głos Marthy.
- Nie dotykaj jej.
- Jest moja. - powiedział wyniośle jednak już mnie nie dotknął.
- Znienawidzi cię za to, co jej zrobiłeś. - znowu Claudine...
Cichy śmiech połechtał moje uszy, był jak aksamit.
- Nikt nie kazał jej gryźć mojej wargi.
No to już jedna zagadka rozwiązana, a mianowicie: "Jak to się stało?!"
Uchyliłam powiekę. Towarzyszka stała w bojowej pozie i unosiła dłoń.
- TY IDIO...
- Stop. - wydusiłam z siebie. Mój głos był inny. Zimniejszy. Płuca już tak nie paliły.
Wszystkie pary oczu zwrócone były w moją stronę. Chciałam się schować pod kołdrę. Pierwszą osobą, która podeszła do mnie był blondyn.
Uśmiechnęłam się smętnie. Jednak wciąż tu jestem. Chyba nic już mnie nie uratuje. No cóż, złego diabli nie biorą.
- Co wy tu robicie? - zakasłałam. - Miałyście wysiąść w Anglii.
- Tak bez ciebie? - Jean odezwała się na tyle głośno, aby moja głowa znów mnie zabolała. Odruchowo podniosłam rękę, aby przetrzeć czoło. Eric zauważył ten gest.
- Musicie być ciszej. Ona dopiero co przyzwyczaja się do nowego ciała. - powiedział kojąco.
Claudine odwróciła głowę w bok tak, że jej szyja była pięknie eksponowana, aby spojrzeć na Kathlyn, która dopiero zrozumiała co się stało. Zrozumiała, że już nigdy nie będę jej młodszą siostrzyczką.
Moja górna warga uniosła się mimowolnie. Mój stwórca przypatrywał się mi. Zauważył również ten ruch.
Podsunął się na łóżku w moją stronę i zamachał mi ręką przed oczami. Zbliżył usta do moich uszu, tak, że czułam jego gorący oddech.
- To jest twoja przyjaciółka, nie obiad. Będziesz się obwiniać. - te słowa chodź brzmiały kojąco były stanowcze. Natychmiast zasłoniłam ręką usta. Przeczekałam kilka sekund, uspokoiłam się.
- To gdzie wysiadamy? - nie przyzwyczaiłam się do nowego głosu, był oziębły.
- Kupiłam nowe bilety. Za kilkanaście minut ponownie zawitamy u wybrzeży Anglii. - Claudine pomachała mi jakimiś papierkami przed twarzą.
- To dobrze, dotrzecie do schronu. - ucieszyłam się. - A my? - spojrzałam na Erica.
- Też Anglia. - wzruszył ramionami.
Wtuliłam się w jego ciało. Uniósł w zaskoczeniu ręce, chwilę później położył je na moich plecach.
Może wieczność nie będzie taka zła?
_____
Nie mam pomysłu co dodać, macie może jakieś pytania? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz