Rozdział II
Siedziałam obok Claudine czasem spoglądając na nią. Jej oczy były skupione na drodze, a kaleczone dłonie zaciśnięte na kierownicy. Na moje usta cisnęły się pytania. Zdusiłam je. Ona nie wypytywała mnie, to ja nie powinnam naruszać jej prywatności.Niedaleko wyjazdu z miasteczka stał patrol policyjny, dziewczyna zjechała na bok i czekała aż funkcjonariusz podejdzie.
Mężczyzna lekko po pięćdziesiątce, kulawy. Stanął po stronie pasażera i gestem nakazał uchylenie okna, tak też zrobiłam.
- Dowód, prawo jazdy, numer rejestracyjny. - wyrecytował. Czułam jego nieświeży oddech. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Powód zatrzymania? - spytała podejrzliwie Claudine.
- Legitymujemy każdego. W naszej gminie znaleziono skradzione auto, a złodziej wciąż na wolności. - powiedział drapiąc się po karku. Poczułam gulę w gardle. - Do tego ścigamy niebezpiecznego zbiega.
- Może nam pan podać rysopis? Możliwe, że ta osoba kręci się tu blisko i spotkamy ją na stopie. - rzuciła lekko moja wybawczyni.
Mężczyzna obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem. Bałam się, że nie zaufa nam, jednak chwilę później zaczął mówić:
- Skóra opalona, ciemne włosy, chyba czarne. Zgrabna sylwetka, podróżuje z zieloną walizką. A druga ma ognistorude włosy. Nic więcej nie wiem.
Odwróciłam wzrok na kierowcę. Czy to prawda, że Claude jest psychopatką? Modliłam się aby policjant nie zarządził rewizji.
- No cóż. Jak spotkam kogoś takiego, to dam znać, szeryfie. - powiedziała wesoło.
- Oczywiście, proszę. - podał jej dokumenty.
Claude nacisnęła pedał gazu i odjechałyśmy.
- Było blisko. - westchnęłam i wcisnęłam się głębiej w siedzenie.
- Nie aż tak blisko. - mrugnęła do mnie.
- A co z prawem jazdy? Dowodem osobistym? Przecież on szukał również CIEBIE. Mógł tam znaleźć wszystko.
- Nawet na nie nie spojrzał. - prychnęła. - Do tego patrz.
Rzuciła mi na kolana papiery. Przejrzałam je.
Na dowodzie wypisane były fałszywe dane, Claudine Michelle Claus. Na zdjęciu widziałam dziewczynę o czarnych włosach, podobnych do tych, które teraz ma na sobie Claudine.
- Jakie jest twoje prawdziwe imię? - wypaliłam.
Auto nagle wjechało na przeciwny pas. Pisnęłam. Kobieta zapanowała nad samochodem i spojrzała na mnie.
Jechałyśmy kilka minut w krępującej ciszy. Nie miałam prawa pytać. Może przeszłość ją bolała.
Włączyłam radio. Wesoła muzyka wdarła się do moich uszu.
- Martha. - usłyszałam. Nie byłam pewna czy to mi się zdawało, czy nie. - Ale to nie ma znaczenia.
- Ja jestem Jean.
- Nie, nie jesteś. - powiedziała ostro.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Przykro mi, ale nie jesteś już Jean, kimkolwiek była, pozwól jej odejść. - zmieniła ton na milszy.
- Ale jak mam to zrobić? Przecież to ja. To wciąż ja! - spojrzałam na swoje dłonie.
Zjechała na pobocze. Żwir hałasował pod wpływem ciężaru vana.
Martha chwyciła mnie za nadgarstki i zmusiła bym patrzała w jej szare oczy.
- Musisz to zrobić. Porzucić siebie. Zostawić w tyle dotychczasowe życie, zacząć od nowa.
Odwróciła moje dłonie tak, że było widać wewnętrzną ich część. Tuż przy nadgarstku widniał mały znak.
- Co do cholery? Nie było go tu wcześniej... - przyjrzałam się temu. Czarna kropka o wykroju łzy umiejscowiona była na środku nadgarstka.
- Też to mam. Od moich szesnastych urodzin. - westchnęła smętnie.
- Co to jest? Co to znaczy? - chciałam wiedzieć, widziałam w mojej towarzyszce mentorkę.
- Po ciebie też idą.
- Idą? Kto? - chwilę później znałam już odpowiedź. - Wampiry.
- Tak, wampiry. Niestety muszę cię powiadomić, że nasze plany lekko się zmieniły. Jedziemy do naszej społeczności.
Kiedy wjechałyśmy na drogę otworzyłam okno. Było mi niedobrze. Niedobrze od tego całego bagna.
Znak drogowy obwieszczał, że właśnie wyjechałyśmy z miasteczka Bour Teur. Próbowałam się zaśmiać, co brzmiało jak szloch. Przez te wszystkie wydarzenia, motel, kradzież auta, zapomniałam dlaczego tak naprawdę tu jestem. Ścigają mnie psychopatyczni mordercy z tysiącem na karku.
- A ta peruka? Wiem, że to nie był przypadek. Weszłaś do salonu na pustkowiu, otworzyłaś pierwszą lepszą szufladę i bach! Piękna peruka maskująca twój prawdziwy kolor.
Przeczesała ręką czarne włosy.
- Ach, masz rację. Trzymam ją tam na wszelki wypadek. Nigdy nie chciałam farbować włosów, ale widzę, że ty się na to zdecydowałaś. - zaśmiała się pod nosem.
- Skąd to niby wiesz? - gdybym stała złapałabym się pod boki.
- Śmierdzi od ciebie farbą i rozjaśniaczem. Powinnaś użyć perfum.
Nie skomentowałam tego. Widok zielonych drzew i traw wciągnął mnie całkowicie.
Księżyc leniwie stąpał po niebie aby wreszcie ukazać się w pełni.
- Pełnia. - mruknęłam.
- Huh. Co? - spytała zbita z tropu Claudine.
- Pełnia. Wilkołaki istnieją? - spytałam się patrząc w las koło którego przejeżdżałyśmy.
- O ile wiem nie, ale może, może. - uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła nucić "I need your love"
- Daleko jeszcze?
- Nie, zaraz miniemy farmę starego Joe, a potem wieś Mellender, a 30 minut za nią jest nasz cel.
Zdecydowałam się milczeć. Mimo, że głos mojej towarzyszki był przyjemny i chciałabym go słuchać w jakimś wolnym kawałku nie miałam ochoty na rozmowy.
Tak jak mówiła, mijałyśmy starą, zabitą deskami farmę, a za nią skupisko zniszczonych domów. Za nimi, dalej zauważyłam stary cmentarz.
- Straszne. - wtuliłam się w siebie.
- Mhm. - potwierdziła rozglądając się uważnie. - Tu się dzieje coś dziwnego. Jeszcze tydzień temu zanim stąd wyjechałam miasteczko tętniło życiem. Teraz to tylko jedna wielka ruina.
Poczułam, że przyśpiesza. Sprawdziłam, czy zapięłam dokładnie pas. Schyliłam się i dopięłam jej zabezpieczenie.
W jej spojrzeniu ujrzałam przebłysk czegoś nowego, jakby rozbawienia.
- Nie ma za co. - mruknęłam.
- Co?
- Nie ma za co, naprawdę, nie musisz dziękować, że martwię się o twoje bezpieczeństwo.
- Ahh, tak, dziękuję. - mrugnęła do mnie i odwróciła się, aby patrzeć na drogę.
Po kilkunastu minutach zauważyłam wielką willę. Nie była w najlepszym stanie, ale zrobiła na mnie wrażenie.
- To tu? - spytałam sceptycznie.
Uciszyła mnie gestem ręki. Z gracją baleriny weszła do domu, ja za nią. Na tle profesjonalistki wyglądałam jak słoń. Nadepnęłam na deskę, która pękła. Noga wpadła w dziurę powodując piekielny ból. Jej reakcja była natychmiastowa, skoczyła do mnie, podniosła i zaniosła do auta.
- Czekaj tutaj, muszę zobaczyć co stało się w środku, jakbym nie wróciła za dwadzieścia minut masz tu kluczyki. - włożyła pęk kluczy do mojej ręki. - Odpal samochód i uciekaj. Jedź na północ, w stronę Ostell Road. Na drugim zjeździe skręć w prawo. W małej kafejce, Ulotna Chwila pracuje kelner, Adam. Powiedz mu, że przysłała cię Martha. On ci pomoże.
Ścisnęła moją dłoń i pobiegła w stronę domu. Trzęsłam się z zimna.
Leżałam sama na tylnym siedzeniu. Nie odważyłam się nawet odpalać silnika.
Pięć minut zostało, pomyślałam. Claudine, śpiesz się, proszę! Próbowałam wysłać mentalną wiadomość.
Trzy minuty.
Przeniosłam się z pulsującą nogą na siedzenie kierowcy, włożyłam kluczyk do stacyjki. Jakaś wrona uderzyła w szybę powodując u mnie stan przed zawałowy.
Minuta.
Z drżeniem ręki włączyłam silnik. Pracował cicho. Podtrzymywał atmosferę grozy. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, ruda podbiegła do vana, otworzyła drzwi i wskoczyła na tyły w tym samym momencie, w którym ruszyłam z piskiem opon z tego makabrycznego podjazdu.
- Co się stało? - próbowałam brzmieć normalnie, jednak adrenalina podniosła ton głosu i brzmiałam jak skrzecząca żaba.
- Wampiry. - spojrzała znacząco.
Podniosła koc leżący koło niej. Pod nim znajdował się pistolet.
- Mamy ogon, na trzy zwolnisz, a ja zabiję pijawkę. - przeładowała. - Raz...
Uderzenie, prawie straciłam panowanie nad kierownicą. Broń wystrzeliła. Van zatoczył się, jednak wrócił na tor.
- Skurczybyk! - Martha obejrzała się dokładnie. - Dwa...
Ponowne uderzenie, jednak byłam na to przygotowana, przyśpieszyłam.
- Trzy. - towarzyszka otworzyła tylne drzwi. Za nami na motorze jechał Adrian, mój były.
Spanikowałam, nacisnęłam hamulec zbyt mocno, wampiry nie zdążyły wyhamować i wjechały w nasze otwarte drzwi. Dwa strzały. Dodałam gazu. Strzał. Przede mną ostry zakręt na klifie. Nie zwalniałam. Przekroczyłam setkę. Kolejny strzał i pisk.
Jadę dalej.