piątek, 18 października 2013

Rozdział IV (MbT)

Przepraszam, że rozdział dopiero po dwóch tygodniach, ale miałam kilka problemów z internetem, które mam nadzieję już rozwiązałam.

Rozdział IV


- Co będziemy dzisiaj robiły, móżdżku?* - spytałam żartobliwie Claudine, która patrzyła na zachodzące słońce. 
- To co zwykle, Pinkey. Będziemy próbowały dotrzeć do schronu. - mrugnęła do mnie, a mój dobry humor znikł.
Towarzyszka od kilku dni mówiła nam o wielkim schronie. Znajdował się on gdzieś w Anglii. Twierdziła, że tam zjeżdżają się wszyscy ścigani przez wampiry. Nie wierzyłam, że coś może nas od nich uratować, ale Jean zaraziła się ekscytacją Claudine. Obie dogadywały się doskonale, zazdrościłam im tej relacji. Były niczym siostry. Jean nawet zdołała namówić ją na przefarbowanie się na brąz po tym jak Martha spanikowała i odwołała wizytę, na którą ją umówiłam. 
Zrobiły to podczas pobytu w nadmorskim miasteczku. Wyślizgnęły się z motelu rano i poszły do fryzjera. Kiedy wróciły wygłosiłam im długi i wyczerpujący wykład na temat tego co mogło się stać. Dziewczyny pokornie skinęły głową i chichotały pod nosem. 
- Ty naprawdę w to wierzysz. - powiedziałam cicho, ledwo słyszalnym szeptem.
- A no. Wierzę. Mam nadzieję, że to będzie dobry wybór. - spojrzała na mnie nieprzytomnie. - Jutro rano statek powinien dotrzeć do brzegu kraju. Vanem dostaniemy się do małego miasteczka pod Londynem. W tym miasteczku czeka na nas dobrobyt.
- Mówisz jak w Resident'cie Evil'u o Arkadii. - spróbowałam zażartować, ona jednak rzuciła mi poważne spojrzenie.
- Być może, że to będzie nasza arkadia.
Przewróciłam oczami. Zauważyłam przy tym, że Jean maszerowała do nas pewnym krokiem. Widocznie przeszła jej choroba morska, na którą uskarżała się od początku rejsu.
- Hej piękne. - mrugnęła do mnie i przytuliła Claudine. - Co tam szemrałyście?
Spojrzałyśmy na siebie, ja i moja rozmówczyni, ja i moja mentorka. 
- Piękny zachód. - powiedziała szatynka wskazując na czerwone kółko na horyzoncie. - Uwielbiam zachody.
- A ja kocham wschody. - uśmiechnęła się Jean i uszczypnęła Marthę, zmiana tematu podziałała.
Nie chciałam tego oglądać, poczułam ukłucie zazdrości. 
Takie sceny zbyt często pojawiały się przed moimi oczami.
Wbiegłam do baru mieszczącego się w środku luksusowego statku. Podeszłam do lady.
- Whiskey. - machnęłam ręką na barmana, on uniósł brew.
- Dowód? - spytał czyszcząc szklanki. Cholera! Zostawiłam fałszywe papiery w bagażu, który teraz był w pokoju. Westchnęłam.
- Colę z cytryną i lodem.
Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął kroić cytrynę, oderwałam wzrok od jego sprawnych dłoni i spojrzałam na drzwi, które otworzyły się z hukiem. W nich stał chłopak o włosach koloru ciemnego blondu. Wykrzywił usta w pół uśmiechu i ruszył w moją stronę. Na jego twarzy widać było ślady jednodniowego zarostu. Piwne oczy przewiercały mnie na wylot. Usiadł z gracją na stołku i zamówił dwie whiskey. 
- Nie masz ochoty na czegoś mocniejszego niż to? - wskazał ruchem głowy szklankę z colą stojącą przede mną. Zaczerwieniłam się.
- Jasne. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- A skończyłaś chociaż osiemnaście lat? - wyszczerzył zęby i machnął ręką na barmana mówiąc "dwie whiskey". 
- Oczywiście, że tak. - skłamałam gładko. - Ale papiery zostały w pokoju. - nachmurzyłam się.
- Rozumiem. - powiedział po czym zamyślił się. Wyciągnął papierosa. 
Złapałam jego rękę zanim wsadził go do ust.
- Możesz sobie palić gdzie chcesz, ale nie rób tego przy mnie. - rzuciłam mu spojrzenie z ukosa.
Wzruszył ramionami i schował fajkę do paczki.
- Niektóre dziewczyny sądzą, że facet jest bardziej męski z papierosem. - powiedział wyzywającym tonem.
- Niektóre dziewczyny marzą aby porwał je jakiś smok, chociaż nie są już dziewicami.
Nieznajomy zaśmiał się cicho. Jego głos brzmiał jak aksamit, a śmiech powodował zawroty głowy.
Złapał za małą szklankę stojącą na barze.
- Zdrowie.
Wypił ją jednym haustem. Próbowałam podążyć w jego ślady. Przełknęłam płyn. Zaraz po tym od środka ogrzał mnie żywy ogień. Zmrużyłam oczy.
- Dobre. - wykrztusiłam.
- Chodźmy stąd lepiej zanim twoi opiekunowie się tu zjawią i narobią mi problemów. 
Och tak, Claudine potrafi narobić hałasu o byle co. Spojrzałam tęsknie na szklankę coli. Olałam ją. 
Nieznajomy zostawił na ladzie 10 dolarów.
Mężczyzna zaprowadził mnie na dziób statku.
Zimny wiatr smagał mnie po twarzy, a piana z wysokich fal dosięgała czasem mojego ciała. 
- Jak się nazywasz?! - krzyknęłam, aby mój głos przebił się przez ten zgiełk.
- Co?! 
- Imię! - powtórzyłam przykładając mu usta do ucha.
Kiwnął głową na znak zrozumienia i wciągnął mnie do środka statku.
- Eric DeVallo. 
Otrzepał czarny garnitur z kurzu.
- Jestem Eric DeVallo, a ty, ptaszyno?
Myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki kiedy z jego ust wyszło słowo ptaszyna. 
- Alexia. Alexia Centy. 
- Mmmm... - zamyślił się. - Alexia. - moje imię wypowiedział powoli i z czułością, jakby je smakował. - Podoba mi się.
- Mi też. - przyznałam i skarciłam się za to, że mój wzrok ciągle spadał na jego usta.
Nagle poczułam jego wargi na swoich złączone w pocałunku. Pocałował mnie! W mojej głowie myśli huczały. Przechylił moją głowę do tyłu tak aby moje usta otworzyły się szerzej. Ugryzłam jego wargę. Poczułam lekki metaliczny posmak.
Po kilkudziesięciu sekundach niechętnie oderwałam się od niego. To pytanie cisnęło mi się na usta, nie zdążyłam go zatrzymać:
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co zrobiłem, ptaszyno? - podniósł brew.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - dotknęłam ręką warg.
- Dałaś mi zielone światło, widziałem to w twoich oczach. - mrugnął do mnie. 
Odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych z pomieszczenia. Po chwili ponownie spojrzałam na miejsce gdzie stał Eric. Już go nie było. Zniknął. 
Rozejrzałam się uważnie, za gaśnicą ktoś wcisnął kartkę.
"543-234-574 Zadzwoń, ptaszyno."
Schowałam kartkę do kieszeni i wesołym krokiem udałam się do pokoju, który dzieliłam z Claudine i Jean. Po drodze minęłam kilkunastu marynarzy oraz dwie całujące się pary.
Otworzyłam metalowe drzwi, które skrzypnęły. Moje towarzyszki siedziały na łóżku oglądając telewizję i jedząc czipsy. 
- C, potrzebuję komórki. - powiedziałam łapiąc się pod boki.
- Naprawdę? - uniosła brew.
- Tak, potrzebuję jej teraz. - wyciągnęłam dłoń.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Skąd ci teraz wezmę telefon? - spytała rozbawiona.
- Daj swój. - zażądałam. - Muszę zadzwonić.
Jean przyglądała się temu z iskierkami w oczach.
- Jeśli dam ci telefon to dasz nam spokój na godzinę? - wzięła małego samsunga do ręki. 
- Dam. - obiecałam spokojnie.
- A co z twoją komórką? - Jean postanowiła się wtrącić.
- Nie twoja sprawa. - pokazałam jej język. W tym momencie rzuciła we mnie poduszką. - Dobra, dobra! Zostawiłam w tym małym pubie w porcie, a ja muszę teraz zadzwonić!
Martha podała mi telefon.
- Nie wracaj przed... - spojrzała ukradkiem na zegar. Była 23. - Przed północą.
- Dobrze, mamo. - westchnęłam i wychodząc z pokoju wystukałam numer telefonu. 
Po pięciu sygnałach usłyszałam głos, którego nigdy bym nie pomyliła:
- Mam W A K A C J E, więc jeśli dzwonisz w sprawach S Ł U Ż B O W Y C H to równie dobrze możesz się rozłączyć.
- Nie, to nie są sprawy służbowe. - powiedziałam lekko.
- Ach, ptaszyna. Nie możesz beze mnie wytrzymać? Dałem ci ten numer abyś zadzwoniła jutro, albo za tydzień, nie za trzy minuty. - usłyszałam lekką drwinę.
- To było niemiłe. Tamto zniknięcie.
Przycisnęłam telefon mocniej do ucha.
Usłyszałam westchnięcie.
- Lubię znikać. Wydaję się wtedy tajemniczy. 
Nie powstrzymałam się przed parsknięciem.
- Tak, bardzo tajemniczy. Może byś mi panie tajemniczy zdradził numer swojego pokoju? Chętnie bym przyszła do ciebie i porozmawiała. O ile masz mini barek.
- Pierwsza klasa, na piętrze, numer dziewięćset dwadzieścia dziewięć. 
Chwila przerwy.
- Będę czekać, do zobaczenia.
I rozłączył się. Stałam chwilę w holu i ruszyłam ku przygodzie do pokoju dziewięćset dwadzieścia dziewięć.
Stanęłam przed dużymi, połyskującymi drzwiami z tabliczką "Pokój 929". Wzięłam oddech i podniosłam dłoń aby zapukać, nim zdążyłam to zrobić Eric otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka.
- Nie przywitasz się? - uniosłam brwi.
- No tak, tak dawno się nie widzieliśmy, że muszę się witać. - przewrócił oczyma.
Udając urażoną usiadłam na łóżku. Mój szósty zmysł mówił mi, że coś się dzieje. Głosik z tyłu głowy krzyczał abym uciekała. 
Podszedł do mnie i kucnął aby spojrzeć mi w oczy. Od razu się odprężyłam. Do ręki wciśnięto mi szklankę z alkoholem.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? -  wzięłam łyka czegoś gorzkiego. Głosik został stłumiony. Świetnie!
- Nie wiem. Nudziło mi się. - powiedział i uśmiechnął się.
- Dlatego zniknąłeś? Znudziłam ci się? - poczułam się skrzywdzona. Miałam nadzieję, że ten pocałunek coś znaczył, ale... gdybym nic dla niego nie znaczyła to po co mi jego numer?
Z żalem opróżniłam naczynie. 
- Tak. Znudziłaś. - usiadł koło mnie.
- To dlaczego zostawiłeś mi swój numer? - w moim sercu zakwitła nadzieja.
- Nie wiem. Zwykły kaprys rozpieszczonego dwudziestolatka. - wzruszył ramionami. W oczach poczułam mokre łzy. Eric dolał mi napoju.
Z płynem w ręku rozejrzałam się po pokoju. Był ogromny.
Wzięłam następne łyki. Kiedy szklanka ponownie była osuszona dostałam dolewkę. Ten proces powtarzał się, aż w końcu straciłam świadomość. Ale tyś głupia, Jean. Nie, nie Jean. Alexia
________
Eric nie jest tym kim się wydaje :) (taki mały dopisek :p )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz