piątek, 27 września 2013

Rozdział II (MbT)

Rozdział II
Siedziałam obok Claudine czasem spoglądając na nią. Jej oczy były skupione na drodze, a kaleczone dłonie zaciśnięte na kierownicy. Na moje usta cisnęły się pytania. Zdusiłam je. Ona nie wypytywała mnie, to ja nie powinnam naruszać jej prywatności.
Niedaleko wyjazdu z miasteczka stał patrol policyjny, dziewczyna zjechała na bok i czekała aż funkcjonariusz podejdzie.
Mężczyzna lekko po pięćdziesiątce, kulawy. Stanął po stronie pasażera i gestem nakazał uchylenie okna, tak też zrobiłam.
- Dowód, prawo jazdy, numer rejestracyjny. - wyrecytował. Czułam jego nieświeży oddech. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Powód zatrzymania? - spytała podejrzliwie Claudine.
- Legitymujemy każdego. W naszej gminie znaleziono skradzione auto, a złodziej wciąż na wolności. - powiedział drapiąc się po karku. Poczułam gulę w gardle. - Do tego ścigamy niebezpiecznego zbiega.
- Może nam pan podać rysopis? Możliwe, że ta osoba kręci się tu blisko i spotkamy ją na stopie. - rzuciła lekko moja wybawczyni.
Mężczyzna obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem. Bałam się, że nie zaufa nam, jednak chwilę później zaczął mówić:
- Skóra opalona, ciemne włosy, chyba czarne. Zgrabna sylwetka, podróżuje z zieloną walizką. A druga ma ognistorude włosy. Nic więcej nie wiem.
Odwróciłam wzrok na kierowcę. Czy to prawda, że Claude jest psychopatką? Modliłam się aby policjant nie zarządził rewizji.
- No cóż. Jak spotkam kogoś takiego, to dam znać, szeryfie. - powiedziała wesoło.
- Oczywiście, proszę. - podał jej dokumenty. 
Claude nacisnęła pedał gazu i odjechałyśmy. 
- Było blisko. - westchnęłam i wcisnęłam się głębiej w siedzenie.
- Nie aż tak blisko. - mrugnęła do mnie.
- A co z prawem jazdy? Dowodem osobistym? Przecież on szukał również CIEBIE. Mógł tam znaleźć wszystko.
- Nawet na nie nie spojrzał. - prychnęła. - Do tego patrz.
Rzuciła mi na kolana papiery. Przejrzałam je.
Na dowodzie wypisane były fałszywe dane, Claudine Michelle Claus. Na zdjęciu widziałam dziewczynę o czarnych włosach, podobnych do tych, które teraz ma na sobie Claudine. 
- Jakie jest twoje prawdziwe imię? - wypaliłam.
Auto nagle wjechało na przeciwny pas. Pisnęłam. Kobieta zapanowała nad samochodem i spojrzała na mnie. 
Jechałyśmy kilka minut w krępującej ciszy. Nie miałam prawa pytać. Może przeszłość ją bolała.
Włączyłam radio. Wesoła muzyka wdarła się do moich uszu.
- Martha. - usłyszałam. Nie byłam pewna czy to mi się zdawało, czy nie. - Ale to nie ma znaczenia.
- Ja jestem Jean.
- Nie, nie jesteś. - powiedziała ostro.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Przykro mi, ale nie jesteś już Jean, kimkolwiek była, pozwól jej odejść. - zmieniła ton na milszy.
- Ale jak mam to zrobić? Przecież to ja. To wciąż ja! - spojrzałam na swoje dłonie.
Zjechała na pobocze. Żwir hałasował pod wpływem ciężaru vana. 
Martha chwyciła mnie za nadgarstki i zmusiła bym patrzała w jej szare oczy.
- Musisz to zrobić. Porzucić siebie. Zostawić w tyle dotychczasowe życie, zacząć od nowa. 
Odwróciła moje dłonie tak, że było widać wewnętrzną ich część. Tuż przy nadgarstku widniał mały znak. 
- Co do cholery? Nie było go tu wcześniej... - przyjrzałam się temu. Czarna kropka o wykroju łzy umiejscowiona była na środku nadgarstka.
- Też to mam. Od moich szesnastych urodzin. - westchnęła smętnie. 
- Co to jest? Co to znaczy? - chciałam wiedzieć, widziałam w mojej towarzyszce mentorkę.
- Po ciebie też idą.
- Idą? Kto? - chwilę później znałam już odpowiedź. - Wampiry.
- Tak, wampiry. Niestety muszę cię powiadomić, że nasze plany lekko się zmieniły. Jedziemy do naszej społeczności.
Kiedy wjechałyśmy na drogę otworzyłam okno. Było mi niedobrze. Niedobrze od tego całego bagna.
Znak drogowy obwieszczał, że właśnie wyjechałyśmy z miasteczka Bour Teur. Próbowałam się zaśmiać, co brzmiało jak szloch. Przez te wszystkie wydarzenia, motel, kradzież auta, zapomniałam dlaczego tak naprawdę tu jestem. Ścigają mnie psychopatyczni mordercy z tysiącem na karku. 
- A ta peruka? Wiem, że to nie był przypadek. Weszłaś do salonu na pustkowiu, otworzyłaś pierwszą lepszą szufladę i bach! Piękna peruka maskująca twój prawdziwy kolor.
Przeczesała ręką czarne włosy.
- Ach, masz rację. Trzymam ją tam na wszelki wypadek. Nigdy nie chciałam farbować włosów, ale widzę, że ty się na to zdecydowałaś. - zaśmiała się pod nosem.
- Skąd to niby wiesz? - gdybym stała złapałabym się pod boki.
- Śmierdzi od ciebie farbą i rozjaśniaczem. Powinnaś użyć perfum. 
Nie skomentowałam tego. Widok zielonych drzew i traw wciągnął mnie całkowicie. 
Księżyc leniwie stąpał po niebie aby wreszcie ukazać się w pełni.
- Pełnia. - mruknęłam.
- Huh. Co? - spytała zbita z tropu Claudine.
- Pełnia. Wilkołaki istnieją? - spytałam się patrząc w las koło którego przejeżdżałyśmy.
- O ile wiem nie, ale może, może. - uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła nucić "I need your love"
- Daleko jeszcze?
- Nie, zaraz miniemy farmę starego Joe, a potem wieś Mellender, a 30 minut za nią jest nasz cel.
Zdecydowałam się milczeć. Mimo, że głos mojej towarzyszki był przyjemny i chciałabym go słuchać w jakimś wolnym kawałku nie miałam ochoty na rozmowy. 
Tak jak mówiła, mijałyśmy starą, zabitą deskami farmę, a za nią skupisko zniszczonych domów. Za nimi, dalej zauważyłam stary cmentarz.
- Straszne. - wtuliłam się w siebie.
- Mhm. - potwierdziła rozglądając się uważnie. - Tu się dzieje coś dziwnego. Jeszcze tydzień temu zanim stąd wyjechałam miasteczko tętniło życiem. Teraz to tylko jedna wielka ruina.
Poczułam, że przyśpiesza. Sprawdziłam, czy zapięłam dokładnie pas. Schyliłam się i dopięłam jej zabezpieczenie. 
W jej spojrzeniu ujrzałam przebłysk czegoś nowego, jakby rozbawienia.
- Nie ma za co. - mruknęłam.
- Co?
- Nie ma za co, naprawdę, nie musisz dziękować, że martwię się o twoje bezpieczeństwo.
- Ahh, tak, dziękuję. - mrugnęła do mnie i odwróciła się, aby patrzeć na drogę. 
Po kilkunastu minutach zauważyłam wielką willę. Nie była w najlepszym stanie, ale zrobiła na mnie wrażenie.
- To tu? - spytałam sceptycznie.
Uciszyła mnie gestem ręki. Z gracją baleriny weszła do domu, ja za nią. Na tle profesjonalistki wyglądałam jak słoń. Nadepnęłam na deskę, która pękła. Noga wpadła w dziurę powodując piekielny ból. Jej reakcja była natychmiastowa, skoczyła do mnie, podniosła i zaniosła do auta.
- Czekaj tutaj, muszę zobaczyć co stało się w środku, jakbym nie wróciła za dwadzieścia minut masz tu kluczyki. - włożyła pęk kluczy do mojej ręki. - Odpal samochód i uciekaj. Jedź na północ, w stronę Ostell Road. Na drugim zjeździe skręć w prawo. W małej kafejce, Ulotna Chwila pracuje kelner, Adam. Powiedz mu, że przysłała cię Martha. On ci pomoże. 
Ścisnęła moją dłoń i pobiegła w stronę domu. Trzęsłam się z zimna.
Leżałam sama na tylnym siedzeniu. Nie odważyłam się nawet odpalać silnika. 
Pięć minut zostało, pomyślałam. Claudine, śpiesz się, proszę! Próbowałam wysłać mentalną wiadomość. 
Trzy minuty. 
Przeniosłam się z pulsującą nogą na siedzenie kierowcy, włożyłam kluczyk do stacyjki. Jakaś wrona uderzyła w szybę powodując u mnie stan przed zawałowy. 
Minuta.
Z drżeniem ręki włączyłam silnik. Pracował cicho. Podtrzymywał atmosferę grozy. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, ruda podbiegła do vana, otworzyła drzwi i wskoczyła na tyły w tym samym momencie, w którym ruszyłam z piskiem opon z tego makabrycznego podjazdu.
- Co się stało? - próbowałam brzmieć normalnie, jednak adrenalina podniosła ton głosu i brzmiałam jak skrzecząca żaba.
- Wampiry. - spojrzała znacząco. 
Podniosła koc leżący koło niej. Pod nim znajdował się pistolet.
- Mamy ogon, na trzy zwolnisz, a ja zabiję pijawkę. - przeładowała. - Raz...
Uderzenie, prawie straciłam panowanie nad kierownicą. Broń wystrzeliła. Van zatoczył się, jednak wrócił na tor. 
- Skurczybyk! - Martha obejrzała się dokładnie. - Dwa...
Ponowne uderzenie, jednak byłam na to przygotowana, przyśpieszyłam.
- Trzy. - towarzyszka otworzyła tylne drzwi. Za nami na motorze jechał Adrian, mój były. 
Spanikowałam, nacisnęłam hamulec zbyt mocno, wampiry nie zdążyły wyhamować i wjechały w nasze otwarte drzwi. Dwa strzały. Dodałam gazu. Strzał. Przede mną ostry zakręt na klifie. Nie zwalniałam. Przekroczyłam setkę. Kolejny strzał i pisk.
Jadę dalej.

poniedziałek, 23 września 2013

Szelest kartek

Witajcie miłośnicy odgłosu przewracanych kartek!

Tak, jestem tradycjonalistką, prawdziwą BiblioTeką, w której na półkach znajdują się tradycyjne książki. Witam Was kartek szelestem.... co nie znaczy, iż w swoich zbiorach nie mam innego rodzaju książek, ależ mam : audiobooki, książki w formacie mp3, mam w swojej czytelni internet i moi czytelnicy mogą czytać książki dostępne online. Goszczę także w swoich progach Młodych Twórców, którzy publikują na moim blogu swoje utwory. Taka jestem nowoczesna. Cóż, sentymentalna także jestem i nie wyobrażam sobie biblioteki bez tradycyjnej książki, a taka już jest w Stanach Zjednoczonych 



http://www.literatura.gildia.pl


nie ma w niej ani jednej tradycyjnej książki z okładką, wyklejką, stroną tytułową, indeksami, spisem treści, oprawioną w papier albo folię....straszne czasy:-( Gutenberg w grobie się przewraca:-)))
Poczytajcie też o tej niezwykłej bibliotece, która powstała w Krakowie

Niezwykła biblioteka, bo bez książek 


Wasza Tradycjonalistka BiblioTeka, która interesuje się także tym co nowe.



piątek, 20 września 2013

Rozdział I (Marked by tears)

Rozdział I
Po tym jak wjechałam na autostradę zatrzymałam się tylko raz, aby zatankować i coś zjeść w małym pubie obok stacji paliw. Rozmyślając co dalej zdecydowałam się niechętnie na przefarbowanie i obcięcie włosów. Zbyt  się wyróżniały.
Przejeżdżając przez małe miasteczko zauważyłam salon fryzjerski, a nieopodal niego lśnił czerwony napis MOTEL. Słońce już dawno zaszło. Cały dzień byłam w trasie.
- Zatrzymam się tu na noc i popołudniu ruszę dalej - szepnęłam sama do siebie. Spojrzałam na zegarek. Godzina 00:05.
Zaparkowałam auto na tyłach budynku, wzięłam walizkę i podeszłam do recepcji.
Za biurkiem stał starszy mężczyzna, około pięćdziesiątki. Posiadał pierwsze oznaki łysienia. Za nim wisiała tablica korkowa z pinezkami, na których umiejscowiono klucze. Piętnaście pokoi. Niezbyt dużo, ale w sumie to małe miasteczko, nie miewają gości.
Założyłam najpromienniejszy uśmiech jaki miałam w zestawie.
- Dzień doby - powiedziałam przesadnie szczęśliwa.
Mężczyzna obrzucił mnie nieufnym wzrokiem.
- Dobry wieczór.
Ach, tak, wieczór. Zapomniałam.
Przyjrzałam się bardziej mężczyźnie. Na starej koszuli zawieszono plakietkę z imieniem Darrew. Zjechałam wzrokiem niżej. Koszula ledwo dopinała się na jego brzuchu.
- Pokój jednoosobowy. Najtańszy. Jedna noc - zdecydowałam się nie mówić więcej niż muszę. Znam ten typ.
- Dziesięć dolarów. - podał mi klucz z przyczepionym numerem 2.
W milczeniu podałam mu pieniądze. Nie wiem czy to drogo, czy tanio. Zwykle sypiałam w swoim pokoju. Zdecydowałam się nie wykłócać.
Popchnęłam skrzypiące drzwi i wciągnęłam walizkę do środka. Mały pokój rozmiarem przypominający moją dawną garderobę mieścił wąskie, jednoosobowe łóżko i zdemolowaną szafę. Po drodze minęłam toaletę, była tylko jedna i mieściła się na holu.
Cóż, nikt nie mówił, że to miejsce ma 5 gwiazdek.
Wsunęłam walizkę pod łóżko, a torebkę wrzuciłam do szafy. Przekręciłam kluczyk w drzwiach i położyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy i usnęłam.

***

Obudziło mnie przeraźliwe wycie alarmu policyjnego.
Świetnie, znaleźli mnie. Możliwe, że matka zgłosiła kradzież samochodu. Jaka ze mnie idiotka.
Zeszłam cicho do recepcji.
Zauważyłam dwóch gliniarzy. Jedna kobieta, brązowe włosy, szczupła. Od jej postawy biła śmiałość i siła. Drugi mężczyzna był niski, miał czarne włosy w nieładzie i lekko przygarbioną postawę. Wydawał się jeszcze niższy.
Mężczyzna z recepcji podawał im mój rysopis gestykulując długość włosów.
Miałam jeszcze czas. Pobiegłam do pokoju i wyciągnęłam walizkę. Wrzuciłam do niej torebkę i zamknęłam szczelnie zamek. Wyjrzałam za okno. Mój pokój mieścił się na parterze.
Wyrzuciłam walizkę w krzaki i przełożyłam nogę za parapet. Usłyszałam kroki. Są blisko.
Chwyciłam się gałęzi drzewa rosnącego niedaleko i przełożyłam drugą nogę. Puściłam się i uderzyłam o twardy grunt.
- Szlag - szepnęłam i otrzepałam się z ziemi.
Oceniłam sytuację. Jeden policjant pilnuje auta, zaś dwójka szuka mnie. Trzech na jedną? Szanse są nierówne.
Weszłam ciągnąc walizkę do lasku. Szłam w stronę salonu fryzjerskiego.
Na zniszczonych drzwiach wisiała tabliczka z napisem "OTUARTE", ktoś zamazał kreseczkę w "W" i zmienił znaczenie słowa.
Popchnęłam drzwi z obawą, że zaraz się rozlecą. Nie stało się tak.
- Halo? Jest tu kto? - spytałam niepewnie.
Brak odpowiedzi. Cóż, nawiedzone miasteczko?
Usiadłam na fotelu fryzjerskim i spojrzałam na swoje odbicie. Muszę coś z tym zrobić.
Weszlam na zaplecze, zauważyłam wiele farb do włosów o różnych odcieniach, ucieszyło mnie to. Sama wykonam zabieg.
Wybrałam rozjaśniacz i na niego nałożę mroźny platynowy blond. To może zmyli oprawców.
Delikatnie nałożyłam substancję na czarne kosmyki. Odczytałam, że muszę poczekać tak 40 minut. Normalnie bym była podekscytowana zmianą koloru, jednak w tym momencie myślałam jedynie o tym, czy zdążę zmienić wizerunek w 40 minut.
Z farbą na głowie przechadzałam się w koło po małej salce. Myślałam co dalej. Zaledwie 30 minut jazdy stąd było miasto, większe od tego. Tam mogłabym zdobyć tymczasową pracę, albo zamieszkać w hotelu.
Po wyznaczonym czasie umyłam włosy. Były żółte.
Nie chciałam zostać przy tym kolorze ani sekundy dłużej, nałożyłam kolejną farbę.
Z cierpliwością wyczekałam 30 minut i znów zamoczyłam głowę.
Sięgnęłam po suszarkę.
Chwilę później siedziałam przed lustrem jako opalona blondynka.
Chwyciłam nożyczki, obcięłam włosy do brody. Spojrzałam na siebie, zdradziecka łza spłynęła po moim policzku. Tyle lat zapuszczałam je i teraz głupia sytuacja zmusiła mnie do ich stracenia. Oparłam się o szafkę. Nienawidzę tego.

Usłyszałam kroki. Szybko zamiotłam ręką kosmyki pod szafkę. Wstałam, otrzepałam się i ruszyłam na zaplecze. Schowałam się za kotarą.
Drzwi wejściowe zaskrzypiały, a ja uspokajając oddech dostrzegłam nowe rzeczy. Kroki były ciche i rytmiczne. Była to z pewnością kobieta.
Ujrzałam przez uchyloną zasłonę zarys wysokiej, rudowłosej dziewczyny. Na oko miała dziewiętnaście lat.
Postanowiłam się nie ujawniać.
Nieznajoma usiadła na krześle, na którym niedawno obcinałam i farbowałam swoje włosy.
Sięgnęła ręką do włosów i pociągnęła za nie. Zaśmiała się cicho.
Otworzyła szufladę i wyciągnęła czarną perukę. Naciągnęła ją na czoło i spojrzała w lustro. Była zadowolona. Potrafiłam to wyczuć.
Jak zaczarowana wpatrywałam się w nią gdy wstawała z gracją baletnicy i udawała się cicho do wyjścia.
- Zaczekaj! - krzyknęłam wychodząc z ukrycia. Część mnie chciała jej zaufać.
Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie. Widziałam jak ustawia się w pozycję, z której w każdej chwili mogłaby ruszyć do maratonu.
- Nie chciałam cię wystraszyć. - powiedziałam spokojnie. Obrzuciła mnie drwiącym spojrzeniem.
- Nie sądzę byś była w stanie. - wydęła pełne wargi.
- Tak... no cóż. Potrzebuję pomocy. Dojechałam tu samochodem, którego kradzież zgłosiła moja matka. Szuka mnie teraz policja. - przekrzywiłam głowę na prawą stronę. - I chcę się spytać, czy nie mogłabyś podrzucić mnie do miasta niedaleko?
Spojrzała na mnie nieufnie szarymi oczami. Była piękna. Dostrzegłam, że ma okaleczone dłonie, jakby od dłuższego czasu wspinała się na ciernie. Zauważyła, że oglądam jej ręce. Schowała je za sobą.
- Może i mam auto. Ale co ja będę z tego miała?
Niechętnie wypowiedziałam kolejne słowa:
- Sto dolarów i mój dług?
Wyraz jej twarzy zmienił się na bardziej przyjacielski.
- To w drogę.
Sięgnęłam po walizkę leżącą w kącie i wpakowałam ją do mini vana rudowłosej.
- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Claudine. Ty? - włożyła kluczyk do stacyjki.
- Alexia.
Obie kłamałyśmy i obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę. Żadna z nas nie chciała wnikać. Może to i lepiej?
____
Edytowane: Chciałabym dodać, że długość rozdziałów nie zawsze jest taka sama, a rozdział I należy do najkrótszych.

piątek, 13 września 2013

Marked by tears

Hej, w wakacje zaczęłam pisać amatorską książkę. Nie wiem czy przypadnie wam do gustu, ale zdecydowałam się ją opublikować na tym blogu :) Nowe rozdziały postaram się dodawać w tygodniowych odstępach. Tytuł roboczy brzmi: Marked by tears (Naznaczeni przez łzy).
Miłego czytania!
PROLOG
Wiele siły i energii zajęło mi pozbieranie się do siebie po wydarzeniach minionego dnia. Moja najlepsza przyjaciółka - Clemence zerwała ze mną wszelkie kontakty mówiąc, że potrzebuje czasu aby to przemyśleć, a to ja a nie ona dowiedziałam się, że w dniu urodzin obiecano mnie wampirom.
Prychnęłam. Według umowy za trzy dni powinni po mnie przyjść. Nienawidziłam tego uczucia. Byłam bezsilna. Jedynym wyjściem była ucieczka, ale co mogłam zrobić? Miałam zaledwie 16 lat. To było zbyt trudne. Uwielbiałam mieć kontrolę nad wszystkim co jest ze mną związane, tym razem jej nie miałam.
Położyłam się na szerokim łóżku, które przykrywała teraz kolorowa narzuta. Cały mój pokój był przestronny i tęczowy. Przeważały w nim kolory lata - pomarańczowy, żółty i zielony.
Sięgnęłam po białego iPhone'a, wystukałam numer Clemence.
Po raz setny usłyszałam głos automatycznej sekretarki - Przykro mi, najwidoczniej jestem z dala od telefonu, nagraj się po tym wkurzającym sygnale - postaram skrócić się twe męczarnie i oddzwonić.
- Hej, tu Jean. Dzwonię już nie wiem który raz. Chcę ci powiedzieć, abyś się o mnie nie martwiła. Cokolwiek zrobię jest niezależne od twojej decyzji.
Rozłączyłam się i zaczęłam pakować. Nie zostanę tu ani minuty dłużej. Sięgnęłam po walizkę leżącą na szafie. Pociągnęłam zbyt mocno i spadła na moją głowę.
- Szlag.
Byłam zdenerwowana. Zaczęłam pakować do środka dwa koce, na wypadek gdyby zastał mnie zimniejszy dzień, chociaż wątpię, był środek najcieplejszej pory roku. Na nie wrzuciłam bluzę i kurtkę. Otworzyłam komodę. Trochę za mocno pociągnęłam i szuflada wyskoczyła spadając na moją stopę.
Nienawidzę swojego życia. Roześmiałam się histerycznie.
Moja matka sprzedała mnie za pięćset tysięcy. Jedyne co mogę robić, to podejrzewać co chcą ze mną zrobić. Może zostanę jedną z tych beznadziejnych nastolatek ubierających się w czarne ciuszki i robiących gotycki make up? Może będą widzieć we mnie tylko worek krwi? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Za dużo informacji. Początkowo istnienie wampirów było dla mnie tylko fantazją. Byłam jedną z tych osób, które kochały czytać książki o miłości grzecznej, pięknej dziewczyny z niebezpiecznym chłopakiem będącym za każdym razem nieziemsko przystojnym i w równej mierze niebezpiecznym.
Wrzuciłam niedbale pięć par jeansów i dziesięć bluzek. Na wierzch dorzuciłam dwie sukienki.
Podeszłam do świnki skarbonki, narzuciłam na nią ścierkę i rzuciłam o podłogę. Jak myślałam - ścierka zagłuszyła upadek.
Na ziemi leżały dwa tysiące pięćset dolarów. Musi starczyć.
Spojrzałam w lustro, aby upewnić się, że to rzeczywistość. W snach zawsze wyglądam jak Angelina Jolie.
Niestety. To ja. Pokręcona dziewczyna o 180 centymetrach wzrostu. Proste, czarne włosy dosięgały do tyłka. Mój ojciec prawdopodobnie pochodził z Egiptu, to po nim odziedziczyłam ciemniejszą karnację, którą moje koleżanki ze szkoły uzyskują dzięki regularnym wizytom w solarium. Wyraźnie zaokrąglone biodra i wcięta talia osy wprawiały mnie w dumę.
Wrzuciłam połowę dorobku do torebki, a połowę do walizki. Nie chciałam umieszczać całego w jednym miejscu, zbyt dużo bym tym ryzykowała.
Poczekałam chwilę w pokoju i usłyszałam warkot silnika auta mamy. Całe szczęście mamy jeszcze jeden samochód, starą Hondę. Nie rzucała się ona w oczy, więc prawdopodobnie nie zatrzyma mnie policja, a jako że nie mam prawa jazdy to oznaczałoby to koniec wyprawy.
Zniosłam bagaż na dół i dorzuciłam do środka dwie butelki wody. Wcisnęłam tam również kartę kredytową. Tak na wszelki wypadek.
Podniosłam mały posążek Merkurego, rzymskiego boga handlu, złodziei i celników.
Wyjęłam spod niego kluczyk do auta. Cóż za ironia. Merkury, miej mnie w opiece.
Wrzuciłam walizkę do bagażnika. Usiadłam na miejscu kierowcy i pojechałam. Nauczyłam się kierować dwa lata temu, gdy byłam czternastolatką. Był to prezent urodzinowy od mamy. Jeździłyśmy na skoszone pole i musiałam omijać słupki. Szybko załapałam.
Skupiona na drodze jechałam godzinę w milczeniu, potem włączyłam radio.
Zaczęłam śpiewać piosenkę Avicii'ego.


"Feeling my way through the darkness, guided by a beating heart. I can't tell where the journey will end, but I know where to start."

Wszechświat ci sprzyja, Jean. Jedź dalej.


***

C.d.n w najbliższej przyszłości.

Kathy Iwaszkow

piątek, 6 września 2013

I kto by pomyślał...

Witajcie w nowym roku szkolnym!
I kto by pomyślał, że wakacje tak szybko miną. Książki przeczytane, walizki rozpakowane, wszyscy już się znudzili tym "nicnierobieniem". Tylko słońce jeszcze tak mocno grzeje......
 W tym roku szkolnym  wierzę, że nastąpią niezwykłe zmiany. Mam nadzieję, iż wyjdą z ukrycia i odnajdą swoje miejsce wśród moich półek wszyscy młodzi poeci, pisarze i miłośnicy słowa. Zapraszam do współpracy!!!
Zapraszam też wszystkich chętnych z klas IV-VI na spotkania Koła Scrabbli 
czwartek 14.00-15.30

Wasza pełna energii BiblioTeka!